Zapiski z podróży motycyklem

Sobota 15 czerwca

Ostatnia reduta. Niezwyciężeni.

Ranek, moja ulubiona pora gdy jest chłodno a ruch jeszcze niewielki. Potem bywa tak gorąco że nawet jazda z prędkościami grubo przekraczającymi dozwolone nie pomaga i żar topi mózg.

Tymczasem jednak szybko, przez budzący się ze snu Jawaryn (Győr). Oczywiście – nie wiadomo jak wydostać się w stronę Słowacji bo wszystkie drogowskazy prowadzą do węgierskich destynacji. Gdyby nie dopisek „SK” przy strzałce na Vámosszabadi trudno byłoby to wymyśleć.

Dziesięć kilometrów do rzeczonej miejscowości szybko mija. Parę domów i zaczynamy przekraczać Dunaj po raz czwarty i ostatni w czasie tej wyprawy. Nie jest to jednak takie łatwe: najpierw w samym Gyor przejechałem Mosoni-Duna czyli jedną z odnóg, teraz najpierw mały nurt a potem główny, jeszcze potem kanał do tamy w Gabčíkovie a za jakieś 15 km pokonam Kisduna jako definitywne zwycięstwo nad rzeką. Po przejechaniu głównego nurtu pojawiają się słowackie znaki – znak że wjechałem do Felvidék (Górny Kraj czyli w węgierskiej nomenklaturze to co my nazywamy Słowacją). Zbliża się wiekopomna chwila: gdzieś przed Dunajską Stredą motocyklowi stuka 100 000 na liczniku! To już taki kawał nim przejechałem! Uwieczniam ten przebieg, robię też zdjęcie 100 001 km przed sobą. Wygląda tak jak poprzedni: płaskość Alföldu i w miarę równa słowacka droga.

Przedzieram się na północ przez Dunajską Stredę (Dunaszerdahely) i Galantę. Dotarłszy do drogi Trnava – Nitra skręcam na zachód ku majaczącym w oddali pasmom Małych Karpat i po kilkunastu km osiągam dolinę Wagu. Teraz na północ. Do domu.

Po rozbiciu państwa węgierskiego tędy też podążały wojska osmańskie. Chciały dobić resztki Węgrów chroniących się w fortecach i górach na północy kraju. Szerokiej doliny Wagu strzegło wiele zamków. Największy z nich był zamek w Trenczynie (Trenčín, Trencsén) położony na górze nad miastem. Tam rozpoczęło się oblężenie.

Staję w mieście. Obecnie jest ładnie odnowione i zachęca do odwiedzin. Trzeba oczywiście przejechać przez socjalistyczne blokowiska ale gdzie tak nie jest w tej części świata? Nie da się dojechać motocyklem pod zamek. Trzeba zostawić w okolicach rynku pojazd i z buta na górę. Na obszernym podzamczu studnia, zachowane mury i ruiny gospodarczych budynków. Między nim stragan i bufet oraz pokaz sokolników. Ciekawy ale już widziałem kiedyś te sztuki, więc podziwiam tylko sokoły, sępa i orła które prezentuje jeden z młodych ludzi. Przywabia je kawałkiem mięsa umieszczonym na dłoni ubranej w skórzana rękawicę a one przylatują z pewnej odległości i porywają łup. Zabawa podoba się gawiedzi.

Zamek wznosi się bardzo wysoko, nic dziwnego że Turcy go nie zdobyli. Atak odparty w 1663 roku był ostatnim w jakim widziano tu janczarów. Czyli w końcu wygrana, teraz tylko pokonać ich do końca a potem wrócić do zagadnień sprzed 150 lat czyli jak się wyzwolić od Habsburgów! Tak się kończy brak pragmatyzmu. Zamek spłonął w 1790 i obecnie jest odbudowany ale oryginalnych wnętrz tu nie ma.

Żegnam Trenczyn i wyruszam do ostatniego etapu. Jeszcze trochę autostradą na północ i w Bytčy w lewo do Makova stamtąd do Hornej Bečvy już w Czechach. Bardzo ładne trasy motocyklowe i stosunkowo puste. Dużo zakrętów z równym asfaltem. Po czeskiej strony dużo turystów na rowerach ale także motocyklistów. Czeski Beskid Śląski bo w tej części gór jestem jest mocno zaludniony. Niedaleko jest Święta góra Radegast (z browarem warzącym dobre piwo nieopodal), przełęcz Pustevny z kompleksem schronisk autorstwa oryginalnego architekta słowackiego Dušana Jurkoviča toteż turystów sporo. Tym niemniej drogi są widokowe i ładne i warto tutaj byłoby się trochę pokręcić. Nie mam już jednak na to czasu ani siły. Skracam drogę do Frydka i prosto na zachód autostradą.

Piękny jest ten moment kiedy wyjeżdża się zza góry, widać dolinę Olzy i za nią miasto. A jak się wie, że ten drugi brzeg i to miasto to polski Cieszyn to po 10 dniach włóczęgi człowiek się cieszy na powrót do domu.

Podróż uczy przestrzeni, uczy pokory i przywraca wiarę w ludzi. Z dala od politycznych i religijnych sporów ludzie są dobrzy, przyjaźni i chętnie dzielący się z wędrowcami swoim krajem i swoim światem. Trzeba tylko wsiąkać w przejeżdżane krainy, wsłuchać się w obcy język, powiedzieć w nim choćby pozdrowienie, posmakować lokalnej kuchni i nie iść na imprezy dla turystów – stonki ale tam gdzie idą miejscowi. To zawsze jest nagradzane. A człowiek po takiej wyprawie, mimo zmęczenia i bólu pleców oraz miejsca poniżej pleców jest pełen energii – którą trzeba rozdać a myśli przeżyte na wyprawie ułożyć w głowie.

Wyprawa kończy się tak zwyczajnie jak się zaczęła. Bo wielkie rzeczy dzieją się bez fanfar i szumu flag. Skręcam w ulicę, jak zawsze, powoli dojeżdżam do domu, otwieram bramę i staję na podjeździe. Silnik stop, zsiadam z motocykla idę do domu i mówię rodzinie: witajcie. Cieszą się, że wróciłem.

Trasa: Écs – Győr – Veľký Meder – Dunajská Streda – Galanta – Trenčín – Makov – Horni Bečva – Frydek Mistek – Cieszyn – Bielsko Biała – Tychy – Częstochowa – Grodzisk Mazowiecki

Stan licznika: 100 700
Przejechanych km: 762

Ogółem przejechanych km: 4 702

Dzień dziewiąty
Zdjęcia z wyprawy