2 czerwca 2012
Zaczynam. Motocykl zapakowany już w przeddzień wygląda bojowo. Stan licznik 40301 km. Jest 4 rano. Pobudka, mała przekąska i na koń. Na liczniku 40 301 km. Wyjazd przez Radziejowice na gierkówkę. Zimno i piździ jak w kieleckim. Ruch na szczęście mały i udaje się w miarę sprawnie jechać pomimo rozkopów na trasie. Pod Piotrkowem tankowanie i herbatka. Jakieś dziewczę na DR tankuje obok – zapakowana do rolki Louisa – też gdzieś się wybiera. Jadę dalej – zimno jak czort. Jadę jednak twardo. W Bielsku nowa obwodnica – jazda w niczym nie przypomina rozkopów jakie były tu jeszcze rok temu – szczęka opada. Gdzieś za Bielskiem przejeżdżam granice byłej c.k. monarchii. W Żywcu ostatnie tankowanie przed granicą. Staję na granicy w Korbielowie – znów herbatka i śniadanie. Wychodzi słońce jednak wiatr odbiera resztki ciepła. Kupuje forinty w kantorze – zastanawiałem się po co aż dwa kantory na pustym parkingu jednak jak stałem 20 minut to mieli z 5 klientów – ruch jednak jest.
Słowacja – jadę przez Orawę terenami dobrze znanymi z licznych wyjazdów. Kraj wyraźnie uboższy niż Polska. Auta prawie nie jeżdżą, motocykle wcale. Sprawę wyjaśniają ceny paliwa: na pierwszej stacji 1,62 potem ok. 1,55. Toż to prawie niemiecka cena!! Drogi słowackie znane kiedyś jako świetne obecnie w nie najlepszym stanie – asfalt nierówny, połatany z dużą ilością dziur. Trzeba uważać szczególnie na zakrętach. Szkoda, bo drogi zachęcają do motocyklowej jazdy.
Jadę przez Namestovo na Dolny Kubin. Po drodze fotostop na Orawskim Zamku. Piękna budowla wysoko na skale nad Orawą wciąż budzi respekt. Zamek znam już tak wiec jadę dalej. Za Dolnym Kubinem droga wspina się na przełęcz pomiędzy Małą Fatrą a Górami Choczańskimi – widoki super. Zjeżdżam do Rużomberka gdzie odbywa się jakiś festyn – dużo ludzi w strefie pieszej ja jednak jadę obok główna trasą. Odbijam w prawo na Bańską Bystrzycę. Dolina w kierunku na stację narciarską Donovaly, piękny krajobraz Niskich Tatr. Po przejechaniu Donoval w dół, wkrótce droga zamienia się w ekspresówkę, mijam Bańską Bystrzycę, Zwoleń, jeszcze kilkanaście kilometrów w stronę Nitry i w lewo na Bańską Szczawnicę. Po ok 30 km fajnej, krętej drogi przez lasy docieram do miasta. Parkuje na rynku. Od razu podchodzi gość i żąda pół euro za parkowanie. Trochę mnie to wkurza ale z drugiej stronie gość będzie miał oko na sprzęt a 2 zł to właściwa cena za taką usługę. Tak więc miło z gościem gadam i sobie idzie a ja idę na zwiedzanie.
Bańska Szczawnica była największym miastem górniczym w królestwie Węgierskim. W 18 wieku osiągnęła szczyt świetności, gdy była najbogatszym po Budzie miastem. Do 1920 roku działały tu kopalnie i szkoła górnicza. Rozpad Austro-Wegier i państwo czechosłowackie spowodowały jego upadek. Wędrówka ulicami jest smutna gdyż ogląda się piękne budynki o śladach dawnej świetności, które obecnie albo są muzeami a więc nie mają dawnej funkcji, która nadała im formę albo zamieszkuje je element, którego nie stać na ich utrzymanie. Ulicami przeciągają turyści (zabudowa wpisana jest na listę UNESCO) albo menele wypatrujące, czy ktoś nie da trochę kasy na zakup alkoholu. Miasto nowsze leży trochę w dole: widać jakieś bloki…
Opuszczam miasto góra kierując się na Mochovce. Kręta droga wiedzie wśród stawów zwanych tu z niemiecka „tajchami”. Służyły one kiedyś jako zbiorniki wodne dla napędu maszyn górniczych. Obecnie stanowią miejsce rekreacji mieszkańców. Super motocyklowa droga wyprowadza do głównej, którą jadę w kierunku Nitry. W Kalnej gdzie widać elektrownię atomową Mochovce skręcam na Komarno. Po drodze zarastający cmentarz. Groby węgierskie, nawet nie takie stare maja ze 40 lat. Cmentarz jednak wyraźnie zaniedbały – może nie mieszka tu już tylu Węgrów, żeby o niego dbali choć nazwa miejscowości jest podwójna czyli jest ich dużo. Konflikt narodowościowy na tych terenach trwa w najlepsze. Słowacy zachowują się przy tym jak Litwini do Polaków: udają, że tysiąc lat ich historii nie istnieje. To musi się źle skończyć, ale nie moją rolą jest ich pouczać.
Dojeżdżam do Dunaju w Komarom, paliwo się kończy zastanawiam się gdzie taniej. Puste stacje benzynowe podpowiadają, że na Węgrzech. Po pięknym moście pokonuje rzekę i jestem na Węgrzech. Skręcam na Győr jadę prostą równiejszą od słowackiej drogą. W Győr tankuję: benzyna o jakieś 15% tańsza niż na Słowacji. Kupa Słowaków robi zakupy, TESCO oblężone.
Lokuję się w hotelu i idę oglądać miasto. Bardzo ładnie odnowione, dużo turystów. W miejscowej katedrze makabryczny relikwiarzyk: popiersie króla św. Laszlo jako obiekt kultu. Zjadam świetną zupę rybną, włóczę się trochę po mieście. Znajduję trzy turule. To ptak obecnie wymarły ale kiedyś tu popularny. Legenda mówi, że wskazał on Arpadom – zdobywcom Ojczyzny (tak tak, na Węgrzech ojczyznę zajęto nie założono) miejsce, gdzie należy się osiedlić. Słowem: ptak patriotyczny. Mam już trochę ich fotek z przyjemnością dorzucam kolejne trzy: duża populacja. Wracam do hotelu i idę spać.
Stan licznika na koniec dnia: 41 023. Przejechanych km: 722