Warownie, pałace. Kresy Rzeczypospolitej.
Po spakowaniu motocykla od razu na granicę. Idzie bardzo sprawnie. Chwilę oczekiwania na otwarcie ukraińskiego szlabanu poświęcam na oglądanie wybronowanej linii w terenie, którą kiedyś angielski lord w dalekim Londynie namalował na mapie, potem stała się ona granicą najszczęśliwszego i przodującego kraju, by w końcu stać się granicą Europy. Aby ją wytyczyć trzeba było wyciąć trochę drzew, przeorać roztoczańskie pagórki, zburzyć trochę domów. Celebracje graniczne są nużące, Ukrainiec wpisuje pilnie motocykl do komputera, niezbyt sprawnie mu to idzie, a potem muszę jeszcze zrobić ksero paszportu i dowodu rejestracyjnego co kosztuje mnie 2 złote. Do tego jeszcze święta karteczka graniczna, której pilnuję bo wiem, że jej zgubienie to pewne kłopoty. W końcu mogę jechać. Zmienia się czas – godzina do przodu – to czas obowiązujący w Czarnomorzu; jego pierwsze tchnienie.
Droga do Lwowa jest równa i prawie bez zakrętów. Nudy. W oddali widać długie niskie wzniesienia Roztocza. Gdy się przybliżają skręcam w prawo i wjeżdżam do Żołkwi (Жовква) – jednego z najpiękniejszych miast Małopolski, szczęśliwie zachowanego w dużej mierze, choć jak zaraz się przekonam – stan tego zachowania jest opłakany.
Przez bramę w zachowanych starych murach obronnych zaopatrzoną w herb Żołkiewskich czyli Lubicz wjeżdżam do miasta. To pozwala przenieść się w czasie: niewiele już zostało tak zachowanych dawnych rozwiązań urbanistycznych. Jestem od razu na rynku. Ogromna przestrzeń na której kiedyś odbywały się rozmaite targi obecnie służy kawiarnianym ogródkom. Jedna pierzeja kamienic z dawna ambasadą Wenecji pod nr 12 zachowana w całości, druga z podcieniami częściowo. Od wschodu rynek zamyka zamek Żołkiewskich, pomiędzy nim a bramą przez którą wjechałem ratusz, od północy kościół katolicki.
Tereny te stały się polem ekspansji Polski od czasów Kazimierza Wielkiego. Szybko dotarto do naturalnych granic wyznaczonych przez Dniestr i Prut. Za nimi napotkano stworzone państwo mołdawskie które zhołdowano. Zaczął się okres budowania gospodarki, ale za południową granicą widziano już nowe zagrożenie: Imperium Osmańskie, które rosło w siłę i parło na północ. Od wschodu nękały kraj najazdy tatarskie: co prawda ne o takiej sile jak ten z 1241 roku, który spustoszył całą wschodnią i środkową Europę ale wciąż dokuczliwe. Osiedlający się tu możni polscy magnaci zakładali miasta, wsie, urządzając ale i fortyfikując teren. Rodziny: Zamojskich, Koniecpolskich, Potockich, Sobieskich, Rzewuskich, Radziwiłłów, Ostrogskich, Lubomirskich, Sieniawskich, Czartoryskich aby wymienić tylko tych najważniejszych.
Jedną z idei którym hołdowali budujący tu miasta było tzw. miasto idealne, idea sformułowana przez Włocha Pietro Caetano. Chodziło o ufortyfikowany teren na którym stało miasto, ściśle połączone z zamkiem i otoczone wspólnymi murami; mur zamkowy był częścią miejskiego. Tak też powstała Żółkiew ale i Brody, Zamość i wiele innych miast w tej części Korony. Hetman wielki koronny Stanisław Żółkiewski, pogromca Szwedów spod Kłuszyna na przełomie 16. i 17. wieku zakłada miasto na terenie dawnej wsi Winniki niedaleko Lwowa, sprowadzając do projektowania Włochów, którzy nadali mu posmak włoskiego renesansu. Miasto zbudowano w niespełna 15 lat. Na początku miało mury obronne z wkomponowanym w nie zamkiem oraz 5 bramami (2 wciąż istnieją), kościół, pocztę, aptekę, browar, szpital, przytułek, działało wiele cechów rzemieślniczych. Jak widać, sprawy miejskie prowadzono nowocześnie jak na tamte czasy i z rozmachem. W 1620 roku Żołkiewski zaginął po bitwie pod Cecorą. Miasto dostało się jego córce Zofii, która jednakowoż zmarła w 1634 roku. Jej córka a wnuczka Żołkiewskiego wyszła za mąż za Jakuba Sobieskiego – stając się w ten sposób matką przyszłego króla Polski – Jana. Choć ten ostatni urodził się w nieodległym Olesku Żółkiew stała się jego ulubioną rezydencją, inwestował wiele w miasto i je znacznie upiększył. To w tym właśnie okresie Wenecja założyła w Żółkwi swoje poselstwo. Po Sobieskich miasto dostało się jednej z gałęzi Radziwiłłów, potem było jeszcze kilku właścicieli aż po rozbiorach przeszło na własność państwa – w tym wypadku austriackiego. Największy rozwój przypadł jednak na sam początek dziejów i szczęśliwie wiele zabytków oraz wygląd miasta dotrwało do naszych czasów. Kto chce zobaczyć jak dawniej wyglądało podolskie miasto powinien odwiedzić Żółkiew – jest znacznie bardziej autentyczna niż cokolwiek już odpicowany Zamość – nic temu ostatniemu nie ujmując.
Zamek jest prawie w ruinie. Po przejściu bramy na wprost ruina pałacu (na szczęście jest dach i okna). Obok baner z widokiem z czasów przedwojennych, które odpowiadają stanowi po radziwiłłowskiej przebudowie – można zobaczyć jak piękna to była siedziba. Zamek spłonął w 1. wojnie światowej zniszczony przez Rosjan, został odbudowany za międzywojennej Polski i za Sowietów znów popadł w ruinę. Obecnie znów odbudowywany. Po lewej dawne warsztaty, po prawej kaplica i kuchnia a zupełnie w rogu: więzienie dla pojmanego wroga. Zrekonstruowano dwie sale w części warsztatowej: jedna to kuźnia a druga wspomnienie hetmanów polskich oraz ukraińskich – Iwana Mazepy i Bohdana Chmielnickiego. Ojciec Chmielnickiego pracował dla Żółkiewskiego i ukraiński bohater narodowy spędził tu dzieciństwo. Obok przypomnienie unii hadziackiej, której w polskim nauczaniu historii nie omawia się zbyt dokładnie bo to jeden z największych przykładów głupoty polskiej.
Jak wiadomo po powstaniu Chmielnickiego i wobec odmowy przyznania Hetmanatowi praw przez Koronę 18 stycznia 1654 w Perejasławiu pomiędzy Hetmanatem i Bohdanem Chmielnickim z jednej strony a Wasylem Buturlinem, występującym jako pełnomocnik cara Rosji Aleksego I zawarto ugodę na mocy której Ukraina została poddana władzy cara Rosji. Skutki polityczne tej umowy trwały 370 lat i kończą się na naszych oczach, gdyż Ukraina obecnie odwraca się od Rosji, która prowadzi z nią wojnę i okupuje ukraińskie terytorium oraz odrzuca będący skutkiem ugody perejesławskiej traktat Grzymułtowskiego tworząc własną autokefaliczną cerkiew. Nie trzeba było jeszcze czekać 370 lat, wystarczyło w cztery lata po ugodzie skorzystać z okazji. Car nie chciał bowiem dać Ukraińcom przyrzeczonych w ugodzie perejesławskiej swobód. Dlatego podjęli oni rokowania z Polakami. Wspólnie przygotowano kolejną po lubelskiej unię – od miejsca rokowań nazwaną hadziacką. Przekształcała ona Rzeczpospolitą Obojga Narodów w Rzeczpospolitą Trojga Narodów z podobnymi uprawnieniami dla Ukraińców jak dla Litwinów.
Rosji było to bardzo nie w smak. Wkroczyli zbrojnie na Ukrainę już kilka dni po podpisaniu ugody. Hetman Iwan Wyhowski, wspierany przez Polaków i Tatarów wygrywał z nimi potyczki i bitwy ale nie miał większego wsparcia ze strony Korony. Zadnieprze zostało opanowane przez Rosjan za co obwiniono hetmana Wyhowskiego. Usunięto go z urzędu, który oddał w końcu synowi Chmielnickiemu – Jurijowi – popieranemu przez Rosję. Starszyzna kozacka wobec braku wsparcia ze strony Polski opowiedziała się za ugodą z Rosjanami. Po stronie polskiej przeważył partykularyzm w postaci nieprzejednanego stanowiska zwrotu majątków szlacheckich opanowanych po powstaniu Chmielnickiego przez Ukraińców i postawienie interesów kościoła katolickiego ponad interes państwa polskiego: domagano się zwrotu skonfiskowanych klasztorów i kościołów, nie zgadzano się na zrównanie prawosławia z prawami katolików. Części szlachty nie podobało się powstanie niezależnej dzielnicy z potężną armią przy boku hetmana kozackiego. To wszystko doprowadziło do kryzysu zaufania i upadku unii która – jeśliby zaistniała – uchroniłaby Rzeczpospolitą od zaborów. Jak to jednak zwykle u nas w historii – partykularyzm, kozaczenie i duma ponad pragmatyzm i dbałość o dobro publiczne. No i intrygi kościoła katolickiego przeciwko państwu: jak wielokrotnie w naszej historii było.
Zamordowano głównych inspiratorów unii hadziackiej -– Jerzego Niemirycza oraz Iwana Wyhowskiego. Upadł prawosławny kościół ukraiński, który chciał już wówczas być samodzielny a nie być prowincją patriarchatu moskiewskiego. To spowodowało koniec Unii i wzrost potęgi Rosji z którą do dziś się musimy my i Ukraińcy zmagać. Czy ta historia obecnie przerabiana jest po raz kolejny? Rosjanie mają pewne schematy przećwiczone, których się trzymają a my zamiast pragmatycznie działać (jak Rumuni na ten przykład) popisujemy się kolejnymi przykładami polskiej głupoty.
Jeszcze przed odjazdem rzut oka na klasztor bazylianów gdzie przez pewien czas znajdował się grób św. Jana Nowego. To drugi dziś oddech Czarnomorza. Jan był greckim kupcem urodzonym w Trapezuncie na terytorium dzisiejszej Turcji. Prowadził handel po całym Czarnomorzu. W czasie pobytu w Białogrodzie (obecnie na terytorium Ukrainy) został pojmany i wleczony za koniem bo nie chciał się wyrzec chrześcijaństwa. Jeden z mieszkańców wleczonemu ściął głowę. Pochowano go w Suczawie w koronacyjnej katedrze hospodarów mołdawskich co podkreśla jego znaczenie dla Rumunów. Doszło tam wg podań do wielu cudów w których brał on rzekomo udział np. obronił Suczawę przed tureckim atakiem. Uznany za świętego, czczony jest na całym Czarnomorzu. W 1686 roku król Jan III Sobieski zabrał jego szczątki w obawie przed profanacją przez Turków do Stryja a potem trafiły do Żółkwi. W 1783 roku Austriacy zwrócili je Rumunom i powróciły do Suczawy.
Po wyjeździe z Żółkwi nagle więcej górek i dolin, droga prawie dotyka z prawej strony rozległego wzniesienia, które gwałtowanie urywa się nagle i widać w dolinie ruchliwą drogę, a z prawej, w odległości może 2 km Wysoki Zamek z charakterystycznym nadajnikiem. Tak niespodziewanie wjeżdża się do Lwowa, z tej perspektywy widać jak dobrze ukryta była ta kresowa metropolia i jak ważny punkt stanowiła. Dziś jednak skręcam w lewo i jadę na wschód. Znów płasko i pusto przez dłuższy czas, droga szeroka i w dobrym stanie. W pewnym momencie widać spory wał, który się przybliża a kiedy przybliży się mocniej, to z płaskości przed nim wyrośnie wzgórze a na nim zamek – to Olesko (Олесько). Staję pod zamkiem.
Władysław Jagiełło po zdobyciu zamku należącego do ruskiego księcia podarował je Sienieńskim. Przechodził on kilkakrotnie z rąk do rąk zanim stał się rodową siedzibą Sobieskich. Tu przyszły król Jan III przyszedł na świat. Zamek po wojnie był w ruinie; od lat 60 trwa jego rekonstrukcja. W środku sala poświęcona historii oraz ekspozycja sztuki: portrety polskich panów, sztuka sakralna w tym bardzo piękne ikony oraz niesamowite przedstawienie sądu ostatecznego w wersji biblia dla ubogich – ale jako ikona nie jako fresk. Malarz ludowy postarał się bardzo. W jednej z sal hołd oddany królowi Janowi III Sobieskiemu – wielki obraz przedstawiający triumf pod Wiedniem a obok jeszcze chocimska Wiktoria. Oba świetne zwycięstwa króla, co zatrzymał i złamał osmańską Turcję.
W roku 1620 rozpoczęła się decydująca konfrontacja Polski z Imperium Osmańskim. W bitwie pod Cecorą (Țuțora – 15 km na wschód od Jassy (Iași) w Rumunii) wojska polskie pod dowództwem hetmana Żółkiewskiego poniosły klęskę, a hetman Żółkiewski zginął podczas odwrotu. W następnym roku Turcy oblegli twierdzę Chocim podczas, której to bitwy zginął dowódca obrony hetman wielki litewski Jan Karol Chodkiewicz – pogromca Szwedów spod Kircholmu. W rezultacie tej klęski 9 października 1621 r. pod murami Chocimia podpisano traktat pokojowy. Stracono Mołdawię, Turcja niebezpiecznie przybliżała się do granic Rzeczpospolitej.
Przyczyną kolejnej wojny była pacyfikacja przez wojska koronne buntu hetmana kozackiego Piotra Doroszenki, który współpracował z Turkami. Rzeczpospolita osłabiona w walkach wewnętrznych szlachty popierającej króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego z innymi możnymi, była zupełnie nieprzygotowana na walkę.
Turcy w 1672 roku zdobyli Kamieniec Podolski – kresową twierdzę Rzeczpospolitej i bramę do Polski po czym zaczęli posuwać się w górę Podola, by zdobyć Lwów. W 1672 roku, w Buczaczu, podpisano traktat pokojowy, w którym Rzeczpospolita odstąpiła Turcji Podole z Kamieńcem Podolskim oraz część prawobrzeżnej Ukrainy. De facto stała się państwem zależnym od Wysokiej Porty. To był dzwonek alarmowy dla hetmana wielkiego koronnego Jana Sobieskiego. Jako podolanin dobrze czuł zagrożenie i zdawał sobie w pełni sprawę z powagi sytuacji. Haniebny traktat nie został nigdy ratyfikowany i wojna trwała dalej.
Pod Chocimiem Sobieski wydał Turkom bój. 11 listopada 1673 roku wojska koronne pod jego dowództwem pobiły Turków i mocno ich osłabiły. Traktat w Buczaczu przestał obowiązywać. Zwycięstwo to było tak świetne, że sława Sobieskiego pozwoliła mu rok później zostać królem. Sobieski zamierzał dalej opanować Mołdawię, misja ta jednak na skutek zdrady nie powiodła się i wkrótce musiał wycofać się. W 1674 roku do wojny z Turcją przystąpiła Rosja podburzając Tatarów jednak Polacy opanowali w walkach z Tatarami całą prawobrzeżną Ukrainę, Turcy wycofali się za Dniestr. Kolejny atak Turków w 1676 roku został odparty i 17 października 1676 podpisano traktat pokojowy, który zakończył wojnę. Kamieniec pozostał jednak w tureckich rękach a zagrożenie ze strony Imperium pozostało. Dlatego gdy Osmanowie ruszyli na Habsburgów w 1683 Jan III – wówczas już król nie wahał się ani chwili – odsiecz wiedeńska złamała potęgę militarną Osmanów, a walki z maruderami dobiły chylące się ku upadkowi Imperium. Pokój w Karłowicach (Сремски Карловци – Serbia) w 1699 roku zwrócił Polsce ziemie utracone w latach 1672-1676 wraz z twierdzą w Kamieńcu Podolskim. A zatem ta sala w Olesku honoruje wielkiego króla, który dobrze rozpoznał zagrożenie i dzięki swojemu wojskowemu talentowi obronił kraj.
Od Oleska niedaleko do kolejnej perełki – pałacu Rzewuskich w Podhorcach (Підгірці). Zanim jednak do niego trafię pokonuję 2 km szutrem. Odbieram po prostu lekcję logiki znakowania ukraińskich dróg, przy których czeskie to znakomicie oznaczone miejsca. Docieram do wioski i nad nią widzę pałac tylko nie za bardzo wiadomo jak do niego wjechać. W końcu jednak odnajduje drogę utwardzoną, która szła do głównej ale musiałbym nie zjeżdżać w pierwszą lepszą (na mapie nic się nie różniły) i wjeżdżam na górę parkując pod kościołem, z którego prowadzi do pałacu aleja.
Pałac powstał wg projektu włoskich architektów dla hetmana Stanisława Koniecpolskiego – jednak jego najbardziej znanymi użytkownikami byli w 18. wieku Rzewuscy – z tej patriotycznej linii tej rodziny. Reprezentuje koncept tzw. palazzo in fortezza – otaczają go bowiem wały siedemnnastowiecznej twierdzy zbudowanej wg ówczesnych reguł sztuki fortyfikacyjnej. Z jednej strony dotyka zbocza gwałtowniej opadającego ku dolinie Styru. Wyjątkowo piękne położenie i wyjątkowo piękna architektura – mimo tragicznego stanu budowlanego widać wielkość budowli i kunszt architektoniczny.
Po wizycie w Podhorcach posilam się miejscowymi specjałami: soljanka i wareniki ze śmietaną. Świetne i smaczne jedzenie. Dalej w stronę Złoczewa (Золочів) przez coraz stromsze góry i doliny. Piękne jest Podole, wśród malowniczych wzgórz wspaniała przyroda i rozrzucone wśród wzgórz osady ludzkie. Jedyna wadą są drogi, które miejscami zmuszają do slalomu i bieda mijanych wsi. Niestety: nie można jechać motocyklowo bo nagle asfalt może się skończyć albo tak sfalować, że skończy się to w rowie. Gdzieś pomiędzy Podhorcami a Złoczewem pokonuję wododział europejski i jestem teraz wśród rzek co płyną do Morza Czarnego a nie jak dotąd: do Bałtyku. Czarnomorze się zbliża…
W Złoczewie kolejny zamek, mam ich już trochę dosyć ale dziś dzień na kresowe warownie. Zamek należał także do Sobieskich i często musiał się bronić przed Tatarami i Turkami. W wojnie 1672 roku został przez Turków zdobyty ale szybko odzyskany. Też jest typu palazzo in fortezza. Złoczewski zamek to w zasadzie brama i kawałek muru, dwa skrzydła otaczają dziedziniec z klasycznymi posągami. Dobrze zachowane fortyfikacje przylegają do pałacu. Przychodzi mi na myśl, że oglądam domy bogaczy sprzed 400 lat – czy kiedyś ktoś będzie urządzał wycieczki do domu Billa Gatesa czy Steve’a Jobsa?
Robi się późno, przystanki pochłaniają czas. Toteż jadę prosto do Tarnopola (Тернопіль). Drogi nadal proste. Widać jak nad miasto nadchodzi deszcz, który łapie mnie na wjeździe. Po chwili przestaje ale wisi wciąż nad miastem chmura. Dojeżdżam do głównego placu mijając po drodze wielkie jezioro nad którym leży Tarnopol. Duży płac w centrum miasta jest na wysokiej skarpie z której widać jezioro rozmiarów Niegocina! Pływają po nim wycieczkowe statki, ze skarpy w dół prowadza schody do przystani na brzegu. Widok niesamowity – jedyne takie miasto. Burza jednak nadchodzi. Chronię się pod dachem obok restauracji, skąd obserwuję jezioro. Restauracja nosi nazwę Joseph Strudel, co jednoznacznie wskazuje na C.K. nostalgię i duchową przynależność do środkowoeuropejskiej przestrzeni kulturowej. Obok mam zamek Tarnowskich który stoi tuż na skraju skarpy, wspaniała siedziba hetmana.
Korzystając z tego ze przestało padać idę na spacer po mieście. Oglądam unicką cerkiew – nie wiem czy nie przerobiona z kościoła – i idę deptakiem. On sam i przyległe ulice zachowały trochę uroku C.K. monarchii i polskiego przedwojnia. I w tym momencie niebo pęka wylewając tyle wody, że wszyscy razem z piszącym te słowa szukają pilnie schronienia. Nawałnicę przeczekuję w kawiarnio-pizzerii.
Deszcz ustał – pora jechać bo późno. Jeszcze trochę przez miasto jadąc przedwojennymi ulicami z dawnym bazaltowym brukiem i c.k. kamienicami, potem ogromne korki. I widać natychmiast jak sowiety to było państwo po taniości: kanalizacja burzowa nie działa. Ogromne rozlewiska z trudem pokonują samochody a dla motocykla to ogromne wyzwanie jak i dla kierownika motocykla. Ulice to rwące potoki. W końcu znajduję się za miastem, dolinami i pokonując wzniesienia dojeżdżam do Trembowli (Теребовля). Lokalizuję zamek który jest ruiną ale wspinam się do niego na górę. Nagrodą jest wspaniały pomnik pięknej kobiety – Zofii Chrzanowskiej – żony komendanta Trembowli, która podczas oblężenia tatarskiego w 1675 roku zagrzewała mieszkańców do obrony przed Turkami. Groziła wysadzeniem w powietrze prochowni jeśliby poddać się miano wrogowi. Udało się jej – miasto obroniono. Ruiny zamku obecnie zabezpieczone, na wzgórzu park będący ulubionym miejscem młodych trembowlan.
Miasto założono już w 14. wieku, nazwa pochodzi od terebowania czyli trzebienia lasu. Przy okazji nachodzi mnie refleksja o tłumaczeniu nazw na obce języki. Polska nazwa zupełnie nie przypomina znaczenia oryginalnego jest po prostu spolszczeniem. Tak samo jak z München co na polsku tłumaczone jest na Monachium od biedy przypominające niemiecką wymowę ale nic nie oznacza. Po czesku miasto to nazywa się Mnichov co odpowiada niemieckiemu znaczeniu. Przypominam sobie, że Trembowla była przed wojna miastem garnizonowym, mieścił się tu pułk do którego przynależał bohater „Morfiny”, świetnej książki Szczepana Twardocha.
Stąd do noclegu już niecałe dwadzieścia kilometrów. Po rozlokowaniu się idę po piwo, które słusznie mi się należy. Patrzę jeszcze na zalew na rzece Niczławie, przypatruję się pomnikom jak Ukraina czci niebiańską sotnie i wezwaniom w których starają się wykarczować z dusz człowieka sowieckiego. Pozwalam w końcu dniu się skończyć.
Trasa: Hrebenne – Жовква (Żółkiew) – Олесько (Olesko) – Підгірці (Podhorce) – Золочів (Złoczów) – Тернопіль (Tarnopol) – Теребовля (Trembowla) – Копичинці (Kopyczyńce)
Stan licznika: 96 675
Przejechanych km: 305
Pierwszy dzień <—————————–>Trzeci dzień
Zdjęcia z wyprawy