Zapiski z podróży motycyklem

Piątek 14 czerwca

Wydarte serce Węgier

Budzę się przypadkiem godzinę za wcześnie. Telefon nie opuścił jeszcze Czarnomorza a ponieważ zalogował się do rumuńskiej sieci wskazywał czas o godzinę do przodu. W zasadzie to dobrze. Jest chłodno a droga dziś daleka i skomplikowana.
Wyjazd zatem. Mimo wczesnej pory duży ruch, chyba wszyscy chcą przed największym upałem załatwić swoje sprawy. Przedzieram się do przodu. Skręcam na Smederewo (Смедерево) w którym jest totalna masakra. Mnóstwo aut jeździ we wszystkich możliwych kierunkach. Prę w stronę centrum, objeżdżam je i pomiędzy miastem a Dunajem widzę potężne mury Twierdzy Smederewskiej, ostatniego bastionu Serbów przeciw Osmanom. To tu po upadku Golubaca ostatni władca niepodległej Serbii, despota Djuradj Branković, bronił się przed Osmanami. Jeszcze w 1439 roku udało mu się obronić ale ostatecznie w 1453 roku twierdza upadła i na 300 lat Serbia znikła jako niezależny twór polityczny z mapy Europy.

Twierdza jest naprawdę potężna, zajmuje podobny obszar co Malbork, ale nie ma jego urody ani zachowanego kompletu budowli. Po upadku państwa serbskiego w 15. wieku nadal służyła celom wojskowym kolejnym władzom. W czasie ostatniej wojny wybuchł w niej magazyn amunicji, ostro ją także ostrzeliwali Sowieci czyniąc szereg szkód w potężnych, grubych murach. Położona jest tuż nad Dunajem, i blokuje potężny obszar.

Jest na tyle wcześnie, że pani biletowa nie zdążyła zająć pozycji na wejściu, choć pałac despoty jest otwarty. Wchodzę zatem bez biletu. Do oglądania są mury i widoki z nich bo nawet pałac nie zachował się, to co widać to atrapa. Zamek jest obecnie rewitalizowany za pieniądze szwedzkiego rządu, ma tu postać centrum kulturalno-rekreacyjne. W sumie dobry pomysł.

Dalej w drogę. W stronę Belgradu (Београд) po czym zjazd na autostradę. Belgrad nic się nie zmienił. Te same dziwne wieżowce kształtują jego panoramę, jugosłowiańska architektura nieodnawiana starzeje się brzydko. Widać, że w porównaniu z Rumunią czy Bułgarią zasilanymi europejskimi pieniędzmi, kraj drepcze w miejscu. Unia dałaby tutejszym ogromnego kopa rozwojowego tylko musieliby nabrać do siebie trochę dystansu.

Prawy brzeg Dunaju to jeszcze nikłe pagórki, jak przejadę Sawę od razu robi się płasko. Po kilku km skręt na północ i czuje jak wciąga mnie Alföld. Po Węgierskim Suchym Morzu mkną z ogromną prędkością samochody. Nikt nie jest w stanie wytrzymać tej monotonii, tego upału i tej obezwładniającej melancholii. Drogowskaz podaje: Budapest 362. Tyle właśnie trwa to morze. Tyle trzeba jechać. Odległość jak z Gdyni do Karlskrony. Też przez morze tylko tamto mokre.

Na wysokości Vrbasu (Врбас) skręcam z autostrady i przez interior w stronę Somboru (Сомбор). Rozwlekłe miejscowości, gapowaci kierowcy, mnóstwo ciężarówek. Jedzie się nieciekawie. Poza miastami pusto. Widać duże inwestycje w rolnictwo. W miasteczkach raczej biednie. Nieremontowane chodniki, domy..

W Somborze i niedalekim Bezdanie (Бездан) robię zakupy za resztę dinarów. Po wyjściu ze sklepu gdy pakuje motocykl obok staje chłopak i przygląda się motocyklowi. Pyta się po serbsku ile kilometrów zrobiłem wiec mówię: cztery tysiące. Ale on coś nie rozumie, więc powtarzam mu po węgiersku (w tej części Wojwodiny mieszka wielu Węgrów, słyszałem zresztą w sklepie ten język): négyezer kilometer. No i doigrałem się!

Tudod magyarul?! – Ucieszył się chłopak. Wpadłem w panikę.
Egy kicsit értem. Tanulok – odpowiadam niepewnie. A ten zaczyna nawijać po węgiersku opowieść

Jednak nie jest źle. Połowę zrozumiałem. Chłopak ma Yamahe Z800 i w zeszłym roku był nią w Chorwacji nad morzem. Bardzo mu się podobało. Na rozmowę dalej w tym języku to jednak jestem za cienki, żegnam go zatem i jadę. Coś się dzieje. Z szumu niezrozumiałych dźwięków jestem w stanie wyłowić słowa i proste zdania. To taki piękny moment gdy zaczynasz rozumieć obcą mowę. Ten moment jest najpiękniejszy gdy uczysz się obcego narzecza.

Drugi test jest z celnikiem na granicy. Ten jest zdumiony, że rozumiem węgierski i po zapytaniu mnie gdzie jadę (a házba – do domu) każe jechać dalej. Alföldu ciąg dalszy. Kilka kilometrów prosto po czym w lewo i nad Dunaj. Czekam chwilę na prom i trzeci raz w tej wyprawie pokonuję Dunaj i po raz drugi promem! Za rzeką rozciąga się miasto Mohacz (Mohács). Skręcam w lewo i kilka kilometrów za miastem przystaję w miejscu gdzie w 1525 roku sułtan rzucił Węgrów na kolana a król węgierski zginął w bitwie.

Sułtan nie zadowolił się Serbią. Przyszła pora na Węgrów i Habsburgów. Po zdobyciu Belgradu zażądał od Węgrów okupu a nie dostawszy go wysruszył z armią na północ. Habsburgowie zostawili króla Ludwika Jagiellończyka samego i musiał on stawić czoła przeważającej armii osmańskiej. Przeważającej dlatego, że szlachta węgierska mimo że wróg stał u bram, nie potrafiła uchwalić podatków na armię. Zresztą – nie byłoby także kredytów, bo zajmowano się walką z niemieckim mieszczaństwem co w obliczu zagrożenia zewnętrznego było totalną głupotą. Warcholska szlachta węgierska widziała własny interes a nie interes państwa (co nam to przypomina, Polacy?). Papież nie udzielił pomocy bo zajmował go heteryk Luter bardziej niż los chrześcijańskiego ludu – nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni kościół katolicki udowodnił, że jedynie własne interesy go zajmują i każde państwo poświęcą dla własnego interesu. Klęska jaką poniosły Węgry w 1525 roku przesądziła o ich upadku i może być porównywana tylko z późniejszą o 4 wieki klęską traktatu w Trianon. Te upadki na własne życzenie to chyba powód węgierskiej melancholii i miłości z wzajemnością do Polaków. Klęski na własne życzenie to spécialité de la maison obydwu nacji.

Na miejscu bitwy jest niewielki kompleks wystawowy zbudowany na zbiorowej mogile 15 tysiecy poległych rycerzy; pośrodku pola monument złocony z dużego krzyża, kilku pomniejszych i towarzyszącym im kopjaf – nagrobków szeklerskich. Wstęp kosztuje 1800 forintów co uznaje za przesadę. Chyba nie tylko ja bo nikogo w całym kompleksie oprócz obsługi nie ma.

Zupełnie nie rozumiem po co król starł się z sułtanem w tym miejscu. Wobec przewagi liczebnej nie miał żadnych szans. Okolica jest rozpaczliwie płaska, żadnego punktu zaczepienia. Na horyzoncie w kierunku południowo zachodnim daleko widać wulkan Villány. Poza tym cisza. Pola. Szczęk szabel dawno ucichł. Bitwa zresztą trwała półtorej godziny. Zginęła elita państwa w tym siedmiu biskupów, piętnaście tysięcy żołnierzy: węgierskich, polskich, czeskich, niemieckich oraz król co utonął wraz z koniem w wezbranym po burzy strumieniu w pełnym rynsztunku,

Ruszam dalej. Na północ. Tam dokąd ruszył sułtan. Ku sercu Węgier. Po Mohaczu wybuchła na Węgrzech anarchia. Królowa uciekła z Budy do Pozsony a potem do Wiednia. Napadli na nią po drodze węgierscy szlachcice i oficerowie grabiący skarbiec arcybiskupstwa w Estergom, gwałcąc przy okazji jej fraucymer. Inni zajęli się skarbami biskupstwa w Pécs. Turcy dotarli do Budy, zdobyli zamek i miasto plądrując je jak i Kraj Zadunajski oraz ziemie pomiędzy Dunajem a Cisą. Po czym się wycofali. Nie na długo.

W kolejnych latach Osmanowie stopniowo zajmowali południe obecnych Węgier aż w 1541 roku zdobyli Budę. Węgry zostają podzielone na 3 części: Królestwo Węgier obejmujące tereny zachodnie mniej więcej od linii Nagykanizsa – Veszprém – Komarom – Zólyom (Zvolen) i północ czyli obecną Słowację. Księstwo Siedmiogrodu stanowiące lenno Turcji i terytoria okupowane gdzie zaprowadzono normalną osmańską administracją. Okupacja objęła miasto rezydencjalne czyli Budę i miasto koronacyjne królów węgierskich: Székesfehérvár czyli Królewski Białogród Stołeczny. To pierwsza stolica: tutaj św. Stefan założyciel państwa rozpoczął budowę katedry gdzie koronowano 37 królów i gdzie ich chowano. Trwało to aż do 1541 roku gdy miasto zdobyła Wysoka Porta. Katedrę splądrowano, szczątki królewskie rozwłóczono, bogactwa wywieziono. Miasto spadło do roli garnizonu granicznego Imperium. Aż do 1683 roku nastała w nim martwota.

Byłem w nim już kilka lat temu ale nie zwiedziłem tego najważniejszego. Teraz przyjechałem tu tylko dla tego jednego miejsca. Ogród ruin. Dawna katedra a raczej miejsce po niej ze zbeszczeszczonymi i przemieszanymi szczątkami królewskimi. Odsłonięto zarysy fundamentów, zidentyfikowano miejsca pochówku kilku władców w tym najważniejszego: św Stefana, założyciela państwa i patrona Węgier. Odnalazł się także jako jedyny jego sarkofag i można go obejrzeć. To wszystko co zostało po średniowiecznym państwie węgierskim! Katedra koronacyjna starta do fundamentu, trochę rozrzuconych kamieni i kości. Wygląda jak rana po sercu, które sułtan wydarł Węgrom.

Prawie całe obecne Węgry zostały wtedy zniszczone. To co dziś widzimy to zabudowa 18. i 19. wieczna z czasów ponownej prosperity państwa. Starowęgierskie zabytki znajdują się na Słowacji i w Rumunii. Może to też jeden z powodów kontestowania Trianon: tęsknota za materialnymi świadkami dawniejszych czasów. Polska mimo że też ogromnie zniszczona ma jednak podstawy swojej kultury we własnym państwie. No i mamy groby królewskie: Kraków ale i Poznań, Płock, Warszawa. A ojczyzna jak wiadomo: to ziemia i groby.

Székesfehérvár dzisiejszy to urocze Belváros z 18 i 19 wieku, pięknie odrestaurowane. Jest za gorąco na zwiedzanie. Jadę dalej na nocleg. Poprzez socjalistyczne blokowiska opuszczam miasto w kierunku na północ. Teren zaczyna się wznosić. Po prawej widać wzgórza. Po lewej także wyrastają mniejsze pagórki. W Mezőörs skręt w lewo do jednego z tych wzgórz z potężnym budynkiem na szczycie. Opactwo w Pannonhalma – pomnik historii, jedno z najstarszych opactw tego cywilizującego Europę zakonu. Świętując tysiąclecie państwa w 1896 roku postawiono 7 pomników tysiąclecia (millennium emlékmű) na granicach wielkiego wówczas kraju i ósmy właśnie w Pannonhalma. Turul macha groźnie skrzydłami.

W niedalekim Écs staję aby odpocząć przed jutrem. Dzień przyjemnie chłodniej, cykady śpiewają. Spokój po hałaśliwym dniu.

Trasa: Golubac (Голубац) – Smederevo (Смедерево) – Belgrad (Београд) – Vrbas (Врбас) – Sombor (Сомбор) – Hercegszántó – Mohacz (Mohács) – Székesfehérvár – Pannonhalma – Écs

Stan licznika: 99 938
Przejechanych km: 645

Dzień ósmy <—————————–>Dzień dziesiąty

Zdjęcia z wyprawy