Zapiski z podróży motycyklem

Niedziela 9 czerwca

Székelyföld. Kresy Węgierskie.

Sprawnie się zbieram i wyruszam na puste porannoniedzielne drogi. Pierwszym przystankiem jest Nowy Sołoniec (Solonețu Nou). Tu i w pobliskiej Kaczyce (Cacica) mieszkają Polacy przy czym Nowy Sołoniec jest w całości polski. Droga została zbudowana do wsi od Kaczyki za pieniądze polskiego podatnika a prezydent Kwaśniewski osobiście się w to zaangażował – co przypomina tablica w środku wsi. Poza tym okazały Dom Polski – hotel, miejsce spotkań i co tam jeszcze możliwe, cmentarz z polskimi nazwiskami i kościół. Z racji niedzieli ludzie zbierają się na mszę, cztery podlotki w ludowych strojach przypinają wchodzącym wstążeczki białe lub czerwone. Nie wiem o co chodzi ale dostaję czerwoną. Bardzo jestem zadowolony z tego prezentu.

Mieszkańcy tutejsi są potomkami emigrantów spod Czadcy. Przed stukilkudziesięcioma laty zarówno Czadca jak i Kaczyka leżały w tym samym państwie – Austro-Węgrzech. Przenieśli się tutaj z powodów ekonomicznych i na początek była to dla nich po prostu przeprowadzka ale wkrótce już okazało się ze układ jest zupełnie inny. Jeszcze pielęgnują mowę i zwyczaje ale nie mam wątpliwości, że to zaniknie. Aby zachować teren trzeba oznaczać inaczej niż grobami i mieć przywódców oraz myślicieli. Tego tutaj brak i dlatego mój pesymizm.

Teraz do Gury Humorului – monastyru z 16. wieku wpisanego na listę UNESCO. Cerkiew jest bardzo mała, wręcz mikroskopijna. Na zewnątrz i wewnątrz freski przedstawiające sceny biblijne – zewnętrzne częściowo zniszczone, w środku odnowione. Zachwyca koloryt, pokrycie całej cerkwi malunkami i niewątpliwy kunszt artysty.

Wracam do głównej drogi idącej doliną rzeki Mołdawy. Teraz jazda – dziś padnie więcej kaemów. Około trzydziestu kilometrów za Kimpolung, skręt w lewo na trzecią co do ważności atrakcję motocyklową Rumunii – Transrărau. Droga liczy sobie zaledwie 28 km i pokonuje masyw gór Rărau. Najpierw w górę na przełęcz śmiałymi serpentynami wywołującymi banana na twarzy. Na przełęczy kramy. Kupuje od góralki kawałek sera – nigdy nie jadłem pyszniejszego. Wszystkie francuskie i włoskie dumy serowe były dwie długości z tyłu. To już kolejny raz gdy rumuński serowy wyrób ludowy okazuje się być przysmakiem. Wniosek: szukać lokalnych produktów – są najlepsze.

Od kramów jeszcze chwilę w górę i dwie możliwości – do schroniska lub w dolinę. Wybieram to drugie. Droga na szerokość niewiele większa od samochodu, poprowadzona jest jak płaj. Właściwie jest to wyasfaltowany szlak turystyczny i zjeżdżanie nim to duże wrażenie i frajda.

Docieram do doliny Bystrzycy. 60 km niezłego asfaltu wijącego się wzdłuż rzeki przebijającej się pomiędzy górami Rărau a Suhard. Droga jest malownicza, pusta i ma mnóstwo zakrętów.  Razem z Transrărau to już około 90 km motocyklowych atrakcji. Jadę z ogromnym zadowoleniem dnem ciasnej doliny, obok rzeka, nie ma wiosek w których zawsze niebezpiecznie. Pięknie. Mało motocyklistów, mało samochodów.

Na koniec dolina się rozszerza i pojawia się początek sztucznego zbiornika. Tankując paliwo spotykam Słowaków co też jadą w tym samym kierunku co ja ale chcą jeszcze trafić na Transfogaraską i Transalpinę. Wypytują czy są otwarte – niestety nie wiem tego. Ta informacja wywołuje u nich smutek.

Następne 43 km do Bicaz byłoby świetne bo jest malowniczo i kręto gdyby nie stan drogi przypominający Ukrainę. Szkoda bo droga nad brzegiem zalewu jest naprawdę przepiękna. Po drodze wyprzedzam dwa motocykle ze zdumieniem rejestrując norweskie rejestracje. No szacun – tyle kilometrów!! Ale skoro cała Europa jeździ na Nordkapp to i oni jeżdżą w odwiedziny patrzeć jak jest gdzie indziej. Pruję dalej. Pod koniec drogi do Bicaz przejeżdża się po zaporze. Kilka kat temu robiłem już jej zdjęcia, więc tym razem nie staję, tym bardziej, że ogromny tłum i autokary tarasują drogę. Dalej zjeżdża się w dolinę rzeki skąd po chwili widać jak wysoka jest tama i jak wiele wody trzyma. Rozmiar budowli jest imponujący.

W przydrożnej knajpie stoi tłum motocykli – staję i ja coś zjeść. Zamawiam lokalną wersję flaków – są dobre, oryginalne ale włoska jest niedościgniona. Przypominają te bułgarskie – widać recepta pozostała po Osmanach. Motocykliści okazują się rzeczonymi Norwegami. Miło gadamy i dowiaduję się, że w okolicy grasuje grupa 25 Wikingów. Przybyli do Budapesztu, zdjęli motocykle z lawet i jeżdżą po Rumunii. Założyli bazy w Braszowie i Sibiu i jeżdżą na wycieczki po okolicy.

Z prawej w ścianie gór otwiera się dolina potoku Bicaz. W górę prowadzi droga będąca bramą do Siedmiogrodu. Jadę nią jak też i niestety mnóstwo innych motocykli, samochodów i autokarów. Po minięciu kamieniołomu robi się malowniczo: ciasne bramy i wychodnie skalne, na poboczach tłumy, tłok na drodze – no tak niedziela. Choć piękna krajobrazowo nie nadaje się dziś do konkretnej jazdy. Niedzielne popołudnie to nie jest dobry czas na odwiedzony tego miejsca ale nie mam już wyjścia. Droga idzie ciasno między skałami, kramy, tłumy pieszych wrrr… Udaje się zrobić mimo tych przeszkód kilka zdjęć.

Za krótkim tunelem miejsce zwane Lacul Roșu czyli po węgiersku Gyilkos-tó a po polsku Jezioro Czerwone. Niewielki staw pośród lasu i skał przyciąga tłumy niedzielnych turystów. Po jeziorze pływają łódki i ci mają najspokojniej. Na drodze Armageddon z wymijającymi się i parkującymi autokarami, ogromny korek w którym tkwią samochody. Jak już towarzystwo z nich wysiądzie musi zrobić spacer i kupić trochę badziewia którego kramy stoją nad brzegiem i zjeść obowiązkowy szeklerski słodki przysmak: Kürtőskalács czyli rodzaj sękacza. To tutaj chyba danie obowiązkowe bo wszyscy z nimi paradują. Albowiem, wbrew powszechnym przekonaniom, jak twierdzi Krzysztof Varga a ja się z nim zgadzam „Węgrzy tak naprawdę od ostrych, palących smaków wolą słodkie. A najbardziej kochają słodki smak klęski”.

Miejsce to jest pierwszym albo ostatnim (jak kto woli – zależy jak patrzeć) terenem wchodzącym kiedyś w skład Węgier. Stad tłumy węgierskich turystów i powszechnie rozumiany i stosowany węgierski w którym zamawiam w budzie langosza aby w ten sposób uczcić dotarcie do historycznej granicy Węgier i Szeklerszczyzny (Székelyföld).

Szeklerzy to ród o pochodzeniu nieznanym, prawdopodobnie jeden ze szczepów tureckich, których królowie węgierscy osadzali na granicy Siedmiogrodu aby stanowili straż graniczną. Mieli swoja własną organizację terytorialną, samorząd i z czasem zmadziaryzowali się zupełnie i traktuje się ich jako część węgierskiej mniejszości. Stanowią większość mieszkańców w rumuńskich okręgach Marusza, Harghita, Covasna co odpowiada dawnym węgierskim komitatom Maros-Torda, Csik. Udvarhely i Háromszék. Jeszcze dalej na wschód już za granicą Siedmiogrodu mieszkają Czangowie stanowiący odmienny ród, także posługujący się językiem węgierskim. Ten podział odbija się w węgierskich nazwach mijanych miejscowości: w Csik prawie wszystko zaczyna się od Csik- dalej w Háromszék będzie już Sepsi- itd.

Opuszczam jeziorko. Jeszcze trochę na górę i potem w dół do Gheorgheni (Gyergyószentmiklós). Małe ale ładne miasteczko u stop gór, dwujęzyczne z pięknym rynkiem przez który prowadzi droga wiec mogę zobaczyć. Wyjeżdżam w kierunku na Braszów. Teraz przez cały czas będę jechał przez kraj Szeklerów. We wsiach pomniki z turulami i napisy po węgiersku – mniejszość ta jest tutaj bardzo silna. Działają metoda dokonanych symboli, stawiają pomniki, piszą teksty pamiątkowe w rowaszu archaicznym alfabecie węgierskim, wbijają kopjafy – szeklerskie nagrobki. W odróżnieniu od polskich skupisk za granicami kraju, co słabną bez takich akcji, Węgrzy siedzą tu mocno mimo że już 99 lat jest po utracie tych terenów.

Siedmiogród to teren arcywęgierski. Tutaj po rozbiciu państwa w 16 wieku przetrwały zwyczaje i język. Podczas powstania w 1848 roku, w czasie którego rząd węgierski został przez Austriaków aresztowany a pierwszy premier Węgier Lajos Batthyány stracony – tutaj rozgrywały się główne walki z Austriakami. Tu zginał pod Sighisoarą (Segesvár) Sándor Petőfi – jeden z największych węgierskich poetów, tutaj wreszcie walczył Józef Bem – bohater wspólny Polaków i Węgrów, którego Węgrzy pamiętają w wspominają. Erdély czyli Siedmiogród istnieje w pamięci węgierskiej jak w polskiej trwają Kresy i ma takie same dla Węgrów znaczenie jak dla Polaków Kresy.

Krajobraz jest świetny. Jadę ogromną doliną otoczoną przez dalekie górskie pasma. To teren źródłowy dwóch rzek: płynącej na północ i dalej na wschód Maruszy z jej źródłem w okolicy wsi Izvoru Mureșului (Marosfő). Marusza razem z Samoszem i Kereszem płyną do Cisy. Za wsią przejeżdżam niski wododział i zaczyna się dolina Aluty (Olt) – jedynej rzeki Siedmiogrodu która zmierza na południe, aby po przełamaniu Karpat wpaść samodzielnie do Dunaju. Właśnie doliną Aluty jadę dalej – piekna widokowa droga z łagodnymi zakrętami, mijając kolejne wsie i duże miasto Miercurea-Ciuc (Csikszereda) w którym Węgrzy są tak gospodarzami jak Niemcy we włoskim Brunico (Bruneck).

Droga zbliża się do gór i następuje mały przełom. W tymże przełomie źrodła wody mineralnej w miejscowości Tușnad i obok znane uzdrowisko Băile Tușnad (Tusnádfürdő) – pełne węgierskich kuracjuszy. Wygląda dość pyciato w porównaniu do polskich uzdrowisk, odrapane domy, brak deptaka. Jakby ktoś chciał skorzystać z węgierskich kurortów w Siedmiogrodzie to polecam Sovatę.

Dojeżdżając do dzisiejszego celu zauważam, że czwartego dnia jazdy wpada się w trans. Jest droga przed i nic więcej, jazda staje się treścią czasu, odkrywaniem, obserwacją. Nie ma bazy, miejsca powrotu jest tylko kierunek w przód. To pobudza ciekawość i spostrzegawczość.

Staję w Covasna (Kovászna) gdzie krótki spacer. Miasto jest nowym uzdrowiskiem toteż brak starej zabudowy: wszystkie urządzenia liczą sobie nie więcej niż 60 lat. Próbuję wód z kranów urządzonych na małym rynku ni to skwerze. Żelaziste i siarkowe. Na skwerze tłumy kuracjuszy towarzystwo raczej mało eleganckie. Wokół kilka wielkich hoteli generalnie nieprzytulnych – miasto jest uzdrowiskiem kardiologicznym. Z ciekawostek: studnia diabła z wydobywającą się gorącą wodą ze szlamem – prototyp dzisiejszego uzdrowiska. Niedaleko pomnik urodzonego w mieście Sándora Kőrösi Csomy: twórcy nowoczesnej tybetologii i autora słownika tybetańsko – angielskiego dzięki któremu świat dowiedział się o Tybecie. Żył on w  dziewiętnastym wieku i był przyjacielem Istvána Széchenyiego – jednego z wielkich Węgrów, o czym przypomina tablica na ratuszu.

Idę odpocząć przed jutrzejszym dalszym ciągiem

Trasa: Rădăuți – Solonețu Nou – Cacica – Gura Humorului – Pojorâta – Chiril – Bicaz – Gheorgheni – Băile Tușnad – Sfântu Gheorghe – Covasna

Stan licznika: 97 520
Przejechanych km: 481

Dzień trzeci <——————————–>Dzień piąty

Zdjęcia z wyprawy