Zapiski z podróży motycyklem

Poniedziałek 28 maja 2018

W krainie Ali Paszy

Poranek w albańskim mieście przypomina mrowisko: wszyscy gdzieś idą i jadą. Przejazd przez skrzyżowanie odbywa się metodą chińską: powoli_do_przodu_aż_przejedziesz i się udaje – choć jest to dość stresujące. Żadne przepisy tu nie obowiązują!! Po wydostaniu się z tego ula jadę w kierunku Durrës. Ruch spory i wzmaga się bo droga wchodzi pomiędzy Tiranę a Durrës a wiec w środek albańskiej metropolii. Wobec braku transportu publicznego wszyscy jeżdżą samochodami, – to nierozwiązywalny problem będzie dla tego kraju, jeśli nie zostanie odbudowana kolej, której w tym kraju po prostu nie ma: została w całości rozkradziona.

W pewnej chwili droga się urywa: trzeba pokonać około dwukilometrowy odcinek po wyboistej wąskiej drodze, tiry jadą z obydwu stron, upał 35 stopni. Dojeżdża mnie jakaś grupa z Polski: przyjaźnie się pozdrawiamy. Kłopoty z droga kończą się nagle: po prostu z prawie ścieżynki wjeżdża się na autostradę i mknie w kierunku Durrës. To duży port – największy w Albanii choć wielkości naszego Kołobrzegu, założony jeszcze w starożytności przez Rzymian. Nie zamierzam go ponownie zwiedzać, chcę po prostu objechać miasto i wyjechać w drogę na południe, ale drogowskazy nie pokazują jak to zrobić. Oznakowanie albańskich dróg to zresztą osobny temat: trzeba mieć dużo cierpliwości i trochę wyobraźni przestrzennej aby sobie nimi pomagać w podróży…

Od Szkodry a nawet wcześniej: od Podgoricy ukształtowanie terenu wyglądało następująco: od strony morza pasmo gór, potem obniżenie z polami i osadami ludzkimi i dalej znowu góry – wysokie i skaliste. Teraz jadąc w stronę morza kieruję się w coś w rodzaju przerwy w przymorskim łańcuchu. Góry skurczyły się do pagórków, pojawia się dużo budynków związanych z gospodarka morską i nagle droga wspina się na wiadukt i rozjazd: w prawo do miasta w lewo na plaże, po prawej widać port i morze. Widok sam w sobie ładny: łyżkę dziegciu stanowią brzydkie budynki otaczające krajobraz. Wybieram plażę.

Droga przechodzi w bulwar otoczony brzydkimi budynkami mieszczącymi apartamenty wakacyjne. Czasami trafi się lepszy budynek pod gusta narodów odwiedzających Durrës: ten dla Turków nazywa się Antalya i jest ozdobiony w całości balustradami i orłami, lwami itp.; ten dla Niemców pod nazwą hotel Germania posiada nowoczesną elewację ze szkła, jest hiperporządny – mógłby stać gdzieś w Bonn albo we Frankfurcie. Dla każdego coś miłego. Do tego dochodzą sklepy z badziewiem, bary z pizzą i lodami. Standard przeciętnego morskiego kąpieliska.

Staję na chwilę i wychodzę na plaże. Ma około 10 m szerokości na której stoją trzy rzędy łóżek, swobodny dostęp do wody to ok 2 metry. Brudno. Nie wiem jak można tu odpocząć ale pomimo wczesnej pory są już klienci na łóżka plażowe. Ładna jest tylko przyroda – zatoka ze spokojnym morzem. Jadę dalej – nic ciekawego.

Kontynuując jazdę docieram do drogi która wychodzi z miasta na Kavajë: to ta na którą nie trafiłem jadąc od Tirany, widać znaki były od centrum. Szeroka i dość pusta droga pozwala na szybka jazdę. Od czasu do czasu patrole policji nie zatrzymują mnie choć jadę szybciej niż tutejsze przepisy zezwalają, jednak wole nie przesadzać bo nie wiadomo gdzie kończy się tolerancja albańskiego policmajstra. 110 na ograniczeniu do 80 uchodzi w każdym razie bezkarnie.

Przed miastem Fier droga się urywa. Drogowskazy wtłaczają ruch w zakorkowane miasto i dziurawe drogi. Pojawia się samotny motocykl z austriacką rejestracją spod kasku wystaje warkocz… Dziewczyny jak widać też jeżdżą na samotne wyprawy…Po kilkunastu kilometrach gdy straciłem już nadzieję pojawia się wjazd na lepsza drogę w kierunku na Gjirokaster. Przede mną 100 km drogi o raczej dobrym standardzie, którą można sprawnie jechać. Przez góry i śmiałe szerokie podjazdy w których można trochę pobawić się motocyklem i nacieszyć jazdą. Cały czas jedzie się środkiem doliny otoczonej górami. Wspaniałe widoki. Miasta zawieszone na zboczach wyglądają malowniczo dopóki się bliżej nie podjedzie i nie zobaczy szpetoty kamienic. Ale to z rzadka.

Zbliżam się do krainy Ali Paszy. Był to syn zbójnika z gór Epiru, który poślubił córkę wysokiego osmańskiego dostojnika. Został żołnierzem i dostał zadanie poskromienia bandytów napadających na ludzi w górach. Sprawę rozwiązał prosto: część watażków kupił i przyjął na żołd, resztę rękami owych byłych zbirów wytropił i zabił. Po tym sukcesie rozpoczęła się jego kariera. Na terenie Epiru i Albanii (był paszą Janiny (Ioannina, Ιωάννινα) skąd sprawował rządy) był niekwestionowanym wielkorządcą. Rozbudował dla swych potrzeb twierdzę w Janinie gdzie wybudował bogaty pałac. Rządził okrutnie ale skutecznie – tak wymagały czasy i kraj. Walczył skutecznie z plagą zbójnictwa na drogach, rozwijał handel, rzemiosło i edukację.

W swoich rządach zaczął prowadzić niezależną od sułtana politykę zagraniczną na własną rękę zawierając sojusze wojskowe. W końcu popełnił błąd organizując w Stambule mord polityczny na swoim konkurencie, który to fakt sułtan Mahmud II wykorzystał jako pretekst do ataku zbrojnego na niezależnego poddanego. Zorganizowano ekspedycję na Janinę, gdzie go pojmano i na wyspie położonej na jeziorze Pamvotida zabito. Był zwolennikiem greckiej niepodległości toteż występuje w wielu greckich podań, bajek jako Ali Pasas. Oprócz siedziby w Janinie rezydował także na twierdzy w Gjirokaster gdzie właśnie dojeżdżam.

W Gjirokaster wjeżdżam na górę i staje na parkingu na którym duży ruch autokarów. To drugie z miast Albanii które warto odwiedzić – pierwszym jest Berat. W odróżnieniu od tego ostatniego który jest biały, zbudowany z wapienia Gjirokaster jest szary – zbudowano go z łupków. Stara zabudowa dobrze zachowana nad miastem zamek zbudowany przez Osmanów, rozbudowany za Ali Paszy do lat 50. XX wieku służył żołnierzom stacjonującym w Albanii łącznie z wojskami okupacyjnymi, potem zamieniony na więzienie, obecnie muzeum wojska i obiekt do zwiedzania. Oglądam zamek a raczej jego pozostałości po czym wracam do miasta.

Będąc na zamku spotkałem polską wycieczkę teraz siadam w restauracji gdzie uprzednio zostawiłem kurtkę i kask. Zamawiam jedzenie, obok mnie rozmawiają dwie uczestniczki polskiej wycieczki. W momencie gdy ich pilotka prosi Panie na obiad kelner przynosi jedzenie – jedna z nich widząc to stwierdza ze też chce sałatkę i nie chce obiadu wycieczkowego. Zapraszam do stolika starszą panią, kelner donosi drugą porcję, miło upływa kilkanaście minut rozmowy o Albanii i wrażeniach. Pani jest na dwutygodniowej wycieczce w Sarandzie znanym kąpielisku vis a vis greckiej wyspy Korfu. Ma 85 lat co przyjmuję z niedowierzaniem: chciałoby się mieć w tym wieku taką formę i sprawność umysłu. Po posiłku żegnam się z moją współtowarzyszką lunchu i ruszam dalej.

Pojawiają się dwujęzyczne napisy albańsko greckie (w Albanii mniejszość grecka liczy ok. 100 tys ludzi w niespełna 3 mln kraju) i po około 40 km docieram do granicy, którą pokonuję bezproblemowo. Można schować paszport – dalej już będzie tylko Unia. Grek puszcza mnie nieczynnym pasem na granicy co pozwala na ominięcie kolejki aut pobieżnie tylko kontrolując dokumenty. Normalność.

Po dotarciu do Janiny (Ioannina, Ιωάννινα) odszukuje nocleg i idę na spacer do miasta. To stara twierdza i właściwa siedziba Ali Paszy znanego z Gjirokaster. Najstarsza część miasta otoczona jest resztka grubych murów, wewnątrz znajdują się przepiękne uliczki, domy i hotele – część niestety padła ofiara kryzysu. Wewnątrz twierdzy jest jeszcze jedna twierdza: wewnętrzna z pałacem (serajem) w którym rezydował Ali Pasza, meczetem oraz grobem Ali Paszy. Tu bowiem został on pochowany, piękne widoki na jezioro i otaczające góry.

Wychodzę poza twierdzę i idę na brzeg jeziora. Na placu mnóstwo knajpek w jednej z nich przy kieliszku lefkó kontempluję krajobraz. To w końcu najdalej na południe osiągnięty punkt wyprawy, połowa drogi za mną, jutro powoli trzeba będzie wykręcać dyszel z powrotem. Nadciąga burza, zbieram się zatem do powrotu na leże nocne. Jutro będzie pięknie.

Trasa: Lezhë (87 083) – Durrës – Fier – Gjirokaster – Ioannina (Ιωάννινα)
(39° 41’ 614 N; 20° 50’ 824 E) Przejechanych kilometrów: 362

Dzień szósty