Zmagając się z deszczami
Rano sprawdzam prognozę pogody i okazuje się że deszcz wcale nie zniknął ale będzie mnie straszyć po drodze. W dolinie dobrze nie widać nieba, ale gdy wyjeżdżam za Bańską Bystrzycę na horyzoncie widać ciemną chmurę. Nim dojeżdżam do Zwolenia rozpaduje się na dobre. Jak jedzie się w długą trasę to nie ma siły aby nie padało tym niemniej do przyjemności to nie należy. Z prognozy wynika że nie będzie trwało długo toteż jadę do przodu pomimo silnej ulewy. Rzeczywiście – opad po kilkunastu kilometrach słabnie, ale siąpi cały czas. Jadę przez region zwany Hontem, od nazwy dawnego węgierskiego komitatu (inaczej: żupa, odpowiednik naszego województwa). Okolica pofalowana, urozmaicona wieloma niewielkimi wzniesieniami bez jednoznacznych kulminacji. Po drodze ciekawy relikt czasów monarchii Austro-Węgierskiej: znak drogowy z sylwetka kobiety w niedwuznacznej pozie wskazuje ani chybi burdel. Dlaczego relikt? Otóż w Austro-Węgrzech burdele były legalne, w każdym powiatowym mieście działał przynajmniej jeden, pracownice branży były medycznie kontrolowane…. widać tradycja się mocno zakorzeniła.
W miarę przybliżania się do węgierskiej granicy coraz więcej napisów po węgiersku w granicznym mieście Šahy (Ipolyság) jest już praktycznie dwujęzycznie. Południowa Słowacja jest zamieszkała w większości przez Węgrów. Traktat z Trianon pozostawił na tym terenie dużo Węgrów poza granicami Wegier potrianońskich (Anyaorszag). Powodem takiego a nie innego przebiegu granicy była konieczność zapewniania Czechosłowacji dostatecznej ilości ziemi uprawnej, o którą trudno na górzystej północy kraju. Dlatego też w sposób nie liczący się z uwarunkowaniami społecznymi arbitralnie włączono żyzne tereny Hontu i innych pogranicznych komitatów do nowopowstałej Czechosłowacji – podkładając zarzewie kolejnego konfliktu, który tli się do dziś.
Po przekroczeniu granicy widać już tylko węgierskie napisy, ale mam wrażenie, ze kraj jest dużo bardziej zaniedbany niż Słowacja. Jak minę wkrótce Vac – małe miasto nad Dunajem ok 30 km od Budapesztu – będę miał już pewność. Samo miasto Vac jest nieodnowione, z sypiącymi się budynkami i dziurawymi chodnikami – na Słowacji tego typu miasta są pięknie zrekonstruowane. Jadąc do Budapesztu z przerażeniem widzę okropny stan ulic, posesji, budynków przemysłowych i publicznych. Kraj w 8. roku rządzenia kleptokratów ubranych w narodowe piórka będzie przez pokolenia nadrabiał te zaległości.
W Budapeszcie deszcz przestaje na chwile padać po czym gdy skręcam w aleję Erzsébet körút uderza ponownie. Pada konkretnie a w mieście ogromne korki, których nie ma jak objechać, myślałem, ze rzucę okiem na kilka miejsc ale w tych warunkach pogodowych nie ma to sensu. Jadę zatem do przodu, przeciskając się, kierowcy nie ustępują, dzicz…
Na wylotówce stacja benzynowa na której staję i patrzę na radar pogodowy. Za jakieś 30 km powinno być lepiej. Jednak deszcz ten jest nader upierdliwy, pada z najmniejszej nawet chmurki i z trudem przestaje. W końcu jednak robi się cieplej, wychodzi słońce i świat wygląda inaczej – krajobraz słynnych węgierskich pól krainy Kun wygląda sielankowo. To fragment Alföld (Wielkiej Niziny Węgierskiej) Węgierskiego Suchego Morza, które dziś jest całkiem wilgotne.
Dojeżdżam do miasta Solt, odbijam na Kiskunhalas i jadę prosto do granicy serbskiej. Po drodze obiad i kolejna prognoza – w okolicach Nowego Sadu leje! Formalności graniczne ograniczają się w moim przypadku do pokazania paszportu. Na granicy dzielni węgierscy obrońcy zachodniej cywilizacji przygotowali zasieki i zapory do obrony przed dzikimi hordami uchodźców tylko nikt jak na razie nie chce nas najeżdżać.
Staję w Suboticy (Szabadka) 10 km za granicą na mały spacer. Ratusz, pomnik Cara Jovana Nenada – bardzo ładne secesyjne miasto. Ratusz wybudowano w 1910 roku w szczycie węgierskiej prosperity, zaledwie 10 lat przed katastrofą. Pomnik cara to już dzieło serbskie. To ludowy serbski car, samozwaniec co objawił się po klęsce Węgrów pod Mohaczem i po serii potyczek osiadł w Suboticy ogłaszając ja swoją siedzibą. Oczywiście establishment go w końcu pokonał – została legenda rodzaju Janosikowego i pomnik.
Kolejny rzut oka na prognozę: deszcz oderwał się od Fruškiej gory i idzie na mnie. A zatem kolejne starcie z żywiołem. Z miasta omyłkowo wyjeżdżam w stronę Somboru ale po kilkunastu kilometrach odbijam jadąc przez serbski interior. Wrażenia dobre. Drogi równe, pola kwitnące, wioski ubogie ale uporządkowane. Tuż za Bačka Topola (Бачка Топола) deszcz uderza we mnie. Ale pada zaledwie pięć minut po czym następuje piec minut mżawki i jest po wszystkim – wypogadza się chyba na dobre. Zrobiło się późno decyduje się zatem na autostradę aby szybciej dotrzeć do noclegu.
Nowy Sad (Novi Sad, Újvidék) – drugie miasto Serbii, wielkości prawie Poznania położone nad Dunajem. Po zostawieniu motocykla ma noclegu idę na spacer obejrzeć miasto. Zadbane, z wieloma budynkami powęgierskimi ale były one po prostu zaprojektowane w Budapeszcie gdyż miasto od samego swojego początku (16. wiek) było zamieszkałe przez Serbów. Co jest wspaniałe w regionie Wojwodina, którego stolica jest Nowy Sad to to, że zamieszkuje je aż 7 narodowości. Dzięki temu miasto jest bardzo różnorodne, rozmaite towary, kultura szeroko pojęta. Pełno malowniczych uliczek i regionalnych knajp. To już niestety jeden z niewielu takich rejonów w Europie szczególnie w jej wschodniej części gdzie ksenofobia wytrzebiła takie obszary. Nad Dunajem wznosi się twierdza Petrovaradin, z drugiego brzegu w świetle zachodzącego słońca wygląda wspaniale, na nabrzeżu młodzi ludzie urządzają imprezę przy przyniesionym piwie i muzyce lecącej ze smartfonów emitowanej przez przyniesione przenośne głośniki. Ze spokojem przygląda się temu policja z zaparkowanego opodal radiowozu. Luzik.
Trasa: Harmanec (85 794) – Banska Bystrica – Zvolen – Šahy – Vac – Budapest – Solt – Kiskunhalas – Subotica – Bajmok – Bačka Topola – Novi Sad
Przejechanych kilometrów: 508