Ku jądru ciemności
Zaraz po ruszeniu z Fočy patrol policji z radarem, dobrze że nie przyszło mi do głowy wyprzedzać auta przede mną. W ogóle policja dziś będzie aktywna – albo akcja „Niedziela” albo budżet w opałach albo obie przyczyny naraz.
Droga prowadzi prawym ortograficznie brzegiem Driny zawieszona nad rzeką, która tworzy tu bardzo efektowny przełom. Niestety sama droga jest w dość opłakanym stanie i nie można za bardzo poszaleć. Po drodze liczne obozy dla kajakowiczów, w budowie kolejne – widać jest popyt ale nie ma co się dziwić – miejsca są przepiękne, rzeka dzika i malownicza.
Docieram do granicy gdzie obserwuje, z jaką powaga obrońcy granic Bośni i Czarnogóry wykonują swoją pracę. Jakiemuś Bośniakowi nie pozwolili wyjechać bo auto ma nie takie przeznaczenie jakie wpisane w dokumentach, kolejnego przytrzymali pięć minut obwąchując jego paszport (nawet kolega był wezwany na pomoc – poważnym terrorystą okazał się starszy człowiek w Toyocie z żoną i małym dzieckiem zapewne wnuczką). Eh, daj gamoniem władzę…. Mnie się nie czepiają.
Po stronie czarnogórskiej droga jest znakomita. Piękna dolina wśród wysokich gór z oszołamiającymi widokami. Na granicy był spływ dwóch rzek które Drinę tworzą: Piwy i Tary. Jadę dolina Piwy (dolina Tary jechałem kilka lat temu – to nad tą rzeką przerzucono słynny most Đurđevića znany z filmu opartego zresztą na kanwie prawdziwych wydarzeń) i choć Piwa jest krótsza i mniej wysoka niż Tara robi bardziej imponujące wrażenie. Po kilkunastu kilometrach zapora i jazda brzegami śródgórskiego niezwykle malowniczego jeziora. Po minięciu Plužine droga odchodzi od rzeki zmierzając w stronę Nikšića. Charakter przyrody zmienił się na przestrzeni 30 km. To już południe: zamiast zielonych – suche góry, iglasta roślinność w miejsce liściastej, pinie i gorąco. Po drodze wyrasta monaster Piwa z XIV wieku. Staję obejrzeć: budynek mało wyględny za to w środku piękne stare polichromie z cyklu „Biblia dla niepiśmiennych”. W całości zachowane! Oglądam ludzi wychodzących z cerkwi: 80% od razu chwyta za komórki sprawdzając coś w nich. To zaczyna być groźne – ludzie nie potrafią wytrzymać kilku minut bez sieci.
W dalszej drodze pojawiają się jeziora z wyspami ośrodku. Z tego archipelagu na jeziorze wypływa rzeka Zeta. To miejsce gdzie ukrywali się przed Osmanami książęta czarnogórscy tworząc tzw. Królestwo Zeta – gdzie trwała państwowość niezależna od Osmanów. Tym ostatnim nigdy nie udało się podbić tych terenów, ganiali się z Czarnogórcami do końca swojego panowania ale nie poradzili sobie z nimi. Nic dziwnego: każdemu okupantowi na tym terenie się nie powiedzie.
Mijam Podgoricę kierując się do Albanii. Zero drogowskazów – jakby duże miasto Szkodra (Shkodër) położone 60 km od Podgoricy w ogóle nie istniało. Dobrze ze mam niezłą orientacje w terenie wiec jadąc na ogólny kierunek południowy wschód łapie drogowskaz na Bozaj i przypominam sobie, że w tej właśnie miejscowości jest przejście graniczne. Pojawiają się po drodze dwie wioski z meczetami, przejeżdżam Bozaj i jest kolejny drogowskaz na Hoti i znów pamiętam pieczątkę w paszporcie: Hani i Hottit (do czegoś te stemple się w końcu przydały) i tak trafiam na przejście. Po drodze pierwsze widoki na Jezioro Szkoderskie jak zawsze piękne. Na granicy Czarnogórcy znowu celebrują procedury za to Albańczyk rzuca okiem w paszport i każe jechać. Widać postęp.
Albania wita mnie równa drogą na której można ładnie pojechać, tradycyjnymi mercedesami i baranami pasącymi się koło drogi. Po dojechaniu do Szkodry przejeżdżam przez centrum miasta gdzie mimo niedzieli trwa normalny handel i ruch. Po wsiach nie ma meczetów w mieście są. Jak się potem doczytałem w tej części Albanii dużo jest chrześcijan. Na prowincji widać tylko nowe, zadbane domy (potem już nie będzie tak ładnie, w reszcie Albanii jest jeszcze dużo zaniedbanych chałup) i dużo gruzu z pozostałości kołchozów i różnych budynków, które się rozpadły ze starości i tandetnego wykonania. W Szkodrze odszukuję most na rzece Bunie i przejeżdżam na drugi brzeg jeziora, gdzie siadam w nadbrzeżnej kawiarni i gapie się przy kawie na jezioro. Wspaniały widok, słońce…. W lokalu duża frekwencja, ludzie dobrze ubrani jedzą obiad.
Po nasyceniu się widokiem jeziora jadę na ostatni dzisiejszy odcinek: do Komanu gdzie zaczyna się trasa promem po fiordzie: sztucznym co prawda bo prom przewozi po sztucznym zbiorniku wodnym z Komanu do Fiery i dalej w góry Proklatje czyli Przeklęte. Nie chce nim płynąć bo nie mam żadnej ochoty na Kosowo ale chcę zobaczyć ten fiord! Toteż po kilkunastu kilometrach odbijam z głównej drogi po kolejnych 10 przejeżdżam przez miasteczko Mjedë i odbijam przy drogowskazie „Koman 32” w lewo. Trasa prowadzi wzdłuż kaskadowo ułożonych sztucznych zbiorników wodnych w szerokiej dolinie górskiej, jest przepiękna, ale dobry asfalt trwa ledwie 8 km. Reszta to droga o standardzie ukraińskim: ciągle trzeba patrzeć, aby się nie wywalić, tempo ok 20 km/h. Na końcu okazuje się ze do miejscówki zarezerwowanej trzeba jechać w górę do zapory. Jadę. Na końcu drogi tunel, wjeżdżam z niego i… wyjeżdżam z drugiej strony góry na spłachetek terenu o powierzchni może 1500 m. kw. na którym stoi bar, w którym są też pokoje do spania, drugi bar przyklejony do skały, parking i przycumowane dwa promy. Jeszcze nie zdążyłem zgasić silnika a już mam oferty kupna biletów od dwóch konkurencyjnych naganiaczy, napicia się wódki, wina; próby rozmowy po polsku bo Polacy są tu lubiani. Z przerażeniem myślę o nocy w tym klaustrofobicznym otoczeniu tym bardziej że nie zamierzam płynąc. Myślałem, że będzie tu jakiś kawałek plaży, widoczek….
Odwrót! Powrotne 32 km mija szybciej może dlatego że z górki. Jadę w stronę Tirany i w Lezhë decyduje się stanąć na noc. W hotelu nie mówią ani po angielsku ani po niemiecku, pan ze smutkiem przyjmuje ze nie mówię po grecku (jeszcze!) ale jego kolega zagaduje po włosku i decyduję się przyjąć to wyzwanie pomimo dość powierzchownej znajomości tego języka. Rozmawiać z Albańczykiem po włosku: bezcenne – za wszystko inne zapłacisz kartą Mastercard.
Nawet sprawnie poszło: cena ustalona, wszystko omówione, motocykl ląduje bezpiecznie u kolegi właściciela, dostaje drink powitalny w postaci piwa i idę na miasto. Jest już wieczór mieszkańcy wylęgli na ulice, handel trwa w najlepsze. Nic szczególnego w mieście nie ma. Jest brzydkie jak prawie wszystkie albańskie miasta jakieś ruiny co podobno są rzymskie, nad miastem na wzgórzu ruiny zamku (wyglądają mohutnie). No i pomnik narodowego bohatera Albanii: Skanderberga (Gjergj Kastrioti Skënderbeu) – wygląda na pomniku jak mongolski bojownik. Albania buduje swoją politykę historyczna na postaci średniowiecznej, najpierw żołnierza w sułtańskiej armii a potem partyzanta antytureckiego, któremu udało się parę razy przetrzepać Osmanom skórę. Dowódcą wojskowym był zdolnym: prowadził sporo udanych kampanii łącznie ze słynnym oblężeniem Krui. Niestety zapadł na malarię i w Lezhë wyzionął ducha – stąd pomnik w tymże mieście.
Albania to państwo które dość późno wyzwoliło się od Osmanów bo w 1913 roku. Jedna z najbiedniejszych prowincji, bez tradycji inteligenckich, naród mały ok 3 mln mieszkańców w samej Albanii plus kolejny milion w Kosowie. Najpierw w okresie międzywojennym królestwo borykające się z biedą, podczas wojny najechane przez Włochów a potem wpadło w paranoiczny komunizm Envera Hodży, który głosił autarkiczna politykę której symbolem była budowa tysięcy bunkrów. Kraj pastuchów, biedy ale pięknej przyrody i smacznego jedzenia a także uczynnych i honorowych ludzi.
Wracam do hotelu i idę spać
Trasa: Foča (86 720) – Scepan Polje – Plužine – Nikšić – Podgorica – Shkodër – Mjedë – Koman – Mjedë – Lezhë
Przejechanych kilometrów: 363