Zapiski z podróży motycyklem

Wtorek 11 lipca 2017

Wtorek 11 lipca 2017

Ranek nad jeziorem wita nas odchodzącym na wschód słońcem. W stronę zachodnią widać chmury – No ale przecież to żaden powód do rozpaczy. Po godzinie jazdy przez pięknie uporządkowane wioski docieramy do Rakvere. Stary zamek krzyżacki – a raczej jego ruiny – wznosi się na wzgórzu które w swoim kształcie przypomina łeb tura. Zresztą nazwa miasta i herb też odnoszą się do tego zwierzęcia – pomnik tura nadnaturalnych rozmiarów zajmuje północna część zamkowego wzgórza.

Z zamku krzyżackiego zostały obecnie dość dobrze zachowane ruiny. Oglądamy je z zewnątrz – wstęp jest płatny a cenę 9 euro za coś tylko ociupinkę więcej niż Czersk uznajemy za przesadzoną. Tym niemniej ruinę warto przynajmniej z zewnątrz obejrzeć. Przez 3 lata rządzili tu Polacy – jest zatem polski trop – zanim zamek zdobyli Szwedzi. Chyba ten zamek to prawdziwy kres kresów Rzeczypospolitej – tylko epizod w historii, żaden kamień nie opowiada tu polskiej historii, nikt po polsku nie mówi – zupełnie inaczej niż w Polskich Inflantach.

Wyjeżdżamy w stronę stolicy Estonii do której dojeżdżamy po godzinie jazdy autostradą. Podczas jazdy oglądamy drogowskazy: Stockholm: 448 km. Zapach Skandynawii. Dotarliśmy daleko! Parkujemy motocykle niedaleko rynku na Dolnym Mieście – tuz przed wejściem do estońskiego Ministrstwa Komunikacji – i idziemy w górę do miasta.

Historia grodu nad Zatoką Fińską jest bardzo ciekawa. Historycznie jest to najstarsza siedziba Estów – plemienia które dało Estonii nazwę. W średniowieczu nazywało się Kalevpils – czyli zamek Kaleva – legendarnego władcy Estów, Finów i Karelów, który jest postacią dla Finów (ale i Estończyków) tak legendarną jak dla nas król Popiel. W 1215 roku miasto oblegli Duńczycy. Król duński szturmował miasto jednak Estowie dzielnie się bronili. Ostatni atak już się prawie załamywał gdy wg legendy biskup duński zaniósł modlitwę do Boga. Wówczas spłynął z góry duński sztandar prosto pod nogi atakujących. To dodało im sił i zdobyli miasto, które na długo stało się duńskie.

Przytaczam tą legendę bo dała mi ona dużo do myślenia. Miejsce gdzie ten mniemany cud miał miejsce istnieje, jest nawet oznaczone (nazywa się Dannebrog) i wykonano w nim okolicznościową instalację nawiązującą do tej legendy. Legenda pasuje do średniowiecznej kultury i umysłowości a współcześni traktują ja jako bajkę. Nie widać aby biskup duński czy królowa modlili się w tym miejscu czy w ogóle na poważnie o tym myśleli. Tymczasem w Polsce, równie średniowieczne w poziomie umysłowym, podanie o Cudzie Nad Wisłą 1920 roku traktowane jest z pełną powagą zarówno przez Kościół jak i polityków. Ta prosta obserwacja pokazuje jakim zaściankiem jesteśmy skoro pozwalamy sobie na publiczne opowiadanie z pełną powagą takich bzdur. Długa droga zanim Ci, którzy zaśmiecają umysły ludzi podobnymi opowieściami zostaną odesłani na śmietnik historii.

Idąc dalej wyżej przechodzimy obok baszt w murze dzielącym Górne Miasto od Dolnego. W górnym mieszkała arystokracja, dolne było siedzibą kupców i rzemieślników żyjących głównie z handlu. Po zdobyciu miasta nazwane zostało Rewal i taka nazwa przetrwała do 1918 roku. Dopiero w niepodległej Estonii nazwę stolicy zmieniono na Tallinn co znaczy w języku estońskim „Duńskie miasto”. Był to jeden z głównych portów Hansy – tej średniowiecznej potęgi handlowo-militarnej która wywarła ogromny wpływ na północ Europy i rejon Bałtyku tak jak Wenecja wywarła piętno na Adriatyku i Morzu Śródziemnym. Rewal był jednym z trzech portów mających prawo handlu z Rusią i to zadecydowało o jego bogactwie. Statki płynące z Niemiec musiały tu zawijać i tu odbywał się handel z miastami ruskimi ewentualnie tu przeładowywano towary na statki kupców rewalskich którzy handlowali nimi dalej. Niezmiernie bogaciło to tutejszy patrycjat czego dowodem są piękne kamienice dolnego miasta. W wyższych rejonach mieszkała arystokracja. Oba miasta ogradzały osobne mury a połączenia pomiędzy nimi były nieliczne choć był to jeden organizm miejski.
Przechodząc do Górnego Miasta mijamy basztę Dziewic.

Jest kilka podań co do pochodzenia tej nazwy. Pierwsza to taka, że była tak niedostępna jak dziewica. Druga głosi, że zamykano w niej panny kiedy nie chciały wyjść za mężów których znaleźli im rodzice aby przemyślały w samotności swój opór. Trzecia podaje, ze baszta była więzieniem dla prostytutek. Z ta wersja związana jest legenda o wyjątkowo brzydkiej prostytutce, która zawarła pakt z diabłem. W zamian za swoją duszę oraz przyrzeczenie sprowadzenia na zła drogę możliwie wielu cnotliwych mężów miała ona otrzymać od diabła urodę. Niestety: sprowadzanie na złą drogę tak jej dobrze szło że została uznana za czarownicę i jako taka została ścięta. Która legenda jest prawdziwa nie wiadomo ale miejsce jest bardzo ładne!


Górne miasto to małe uliczki przy których stoją pałace należące kiedyś do magnaterii. Obecnie jest to dzielnica rządowa oraz znajdują się tu liczne ambasady. Z tarasów widokowych z murów Górnego Miasta rozpościera się piękny widok na Dolne Miasto i nowoczesne dzielnice oraz port. Tuż naprzeciw siedziby rządu cerkiew Aleksandra Newskiego – a więc arcyrosyjska. Postawiono ją w końcu XIX wielu gdy car Aleksander III postanowił zrusyfikować wszystkie kraje będące w składzie Imperium.

Aleksander Newski to rosyjski bohater, książę Nowogrodu który pobił Szwedów w okolicach dzisiejszego Petersburga nad Newą (stąd przydomek) a w kilka lat później rozgromił Kawalerów Mieczowych w bitwie na zamarzniętym jeziorze Pejpus – przez co ocalił Rosję. Obwołano go w XVI wieku świętym cerkwi prawosławnej a jego kult wzmocnił car Piotr I Wielki, który wystawił mu w Petersburgu cerkiew, kazał sporządzić grobowiec z czystego srebra w którym umieszczono jego ciało. Obecnie grobowiec ten można oglądać w Pałacu Zimowym w Petersburgu.

Estonia cieszyła się pewną odrębnością – podobnie jak Łotwa – ale nie było tu cerkwi i taka właśnie została zbudowana w sercu Tallinna. W tym czasie także w Warszawie na placu Saskim (obecnie: Piłsudskiego) wystawiono cerkiew, która w 1924 roku za wolnej Polski została zburzona. Estończycy „swoją” cerkiew zachowali – jakoś potrafią szanować swój dorobek kulturowy choć na pewno Rosjanie równie mocno im dopiekli a rosyjska cerkiew stoi na wprost estońskiego Pałacu Prezydenckiego a więc w miejscu pryncypialnym.


Schodząc w dół docieramy do kościoła św. Marcina. Kolejna ciekawa historia związana z tym kościołem: otóż był sobie raz pewien szlachcic, który stracił cały majątek na dodatek narobił długów. No i niestety zmarło mu się. Ponieważ zasady gminy luterańskiej mówiły, że nie można pochować człowieka dopóki nie spłacone zostaną jego długi a nikt nie kwapił się do spłaty, zwłoki leżały w kościele niepogrzebane około 100 lat. Dopiero gdzieś w połowie XIX wieku jakiś pragmatyczny obywatel stwierdził, że utrzymywanie zmumifikowanego trupa dawno przewyższyło sumę długów może więc należy te długi umorzyć. Tak też zrobiono, nieszczęśnika pochowano. Obecnie w kościele znajduje się muzeum.


Podążamy na rynek. Wspaniały ratusz z sylwetką Starego Tomasza na szczycie. To legendarna Tallińska postać pochodzącego z nizin społecznych strażnika miejskiego, który dzięki talentom łuczniczym i uporowi został komendantem straży miejskiej. Po śmierci postawiono go na iglicy ratusza aby obserwował okolicę i ostrzegał przed niebezpieczeństwem. Na niedalekiej uliczce Pukk liczne siedziby gildii kupieckich – zupełnie jak w Brukseli. Z tym, ze te wybudowano 200 lat wcześniej, stad mniejsze i nie tak okazałe. Równie jednak piękne. Kończymy spacer po tym niezwykłym mieście, do którego na pewno warto wrócić.


Dotąd deszcz nas oszczędzał teraz rozpaduje się na dobre. Pierwsze 30 km jedziemy w deszczu potem trochę przestaje padać i znowu zaczyna. Tak na zmianę będzie dziś do końca dnia. Po drodze wyprzedzamy dwóch motocyklistów w niezwykle odblaskowych strojach. Docieramy do Virtsu gdzie wjeżdżamy na prom na wyspę Mohu, skąd groblą chcemy jechać na największa estońską a czwartą co do wielkości na Bałtyku wyspę Ozylię czyli Saaremaa. Przed promem dojeżdżają do nas wyprzedzeni w trasie motocykliści (w międzyczasie poiliśmy bowiem nasze konie i trochę zmitrężylismy). Dwóch Finów, na oko około siedemdziesiątki, na Jawach 350! Dwusuwy, legenda czechosłowackiego motocyklizmu. Chwalimy ich maszyny i robimy sobie zdjęcia. Prom dociera do wyspy.
W zanikającym deszczu odnajdujemy kemping gdzie stajemy na noc. Prognoza twierdzi, że jutro będzie ładnie i z ta myślą około 23 gdy zapada zmierzch (choć o nocy trudno mówić: trochę ściemnia się światło) idziemy spać. Dotarliśmy do punktu zwrotnego. Jutro rozpoczniemy powrót.

Trasa: Lohusuu (80 276) – Mustvee – Rakvere – Tallinn – Virtsu – Kuivasto – Kõljala (80 670)
Przejechanych km: 394

Dzień trzeci <——————————> Dzień piąty
Zdjęcia z wyprawy