Piątek 14 lipca 2017
Znów poranek słoneczny. Niebo tak błękitne, że aż nie chce się wierzyć, że wczoraj była taka ponurzyca i szarzyca. Pierwszy etap bardzo krótki – do zamku birżańskiego. Zbudowali go Radziwiłłowie ale kolejni właściciele rozbudowywali. Został odbudowany z ruin już po II wojnie. Właściwie nic cennego – ot taka rekonstrukcja – atrapa. Kościół nowy z XIX wieku, żaden z niego zabytek. W środku jedna tablica po Tyszkiewiczach. Z Birżami związana jest historia walk toczonych w powstaniu styczniowym. W okolicznych lasach gromady słabo uzbrojonych powstańców toczyły walki z rosyjskim wojskiem. Historie przypominają jako żywo opowieści z późniejszego o 80 lat powstania warszawskiego: ta sama głupota i tromtadracja dowódców, brak realnej oceny sytuacji, najlepsi ludzie zabici albo zesłani na Sybir.
Z Birż jedziemy do Szawl (Šiauliai) skąd kilka km na północ do Góry Krzyży. Historia tego miejsca jest stosunkowo świeża: ot na górce, takim polodowcowym kemie, po powstaniu listopadowym i następnych zrywach zaczęto ustawiać krzyże aby upamiętnić poległych i prześladowanych. Nie było tego dużo, na początku XX wieku raptem kilkaset sztuk. Potem już za Sowietów krzyży zaczęło przybywać. Władze usiłowały z nimi walczyć metodami przemysłowymi, np. niszcząc spychaczami, ale zjawisko trwało. Dotąd jest to historia zrozumiała: ludzie wybrali sobie taki sposób wspominania tych, których prześladują władze.
Ale temat niestety przejął Kościół. Obecnie jest tam ponad 25 tys krzyży – od najmniejszych do wielkich. Oglądamy istne targowisko próżności: który zdobniejszy?, który wyższy, który na lepsza intencje. Bo krzyże nie upamiętniają już prześladowanych, są dowodem ze była tu pielgrzymka (sic!) z takiej a takiej parafii, prośby o opiekę, krzyże weselne i insze inszości. Czysty teatr, apogeum pogaństwa. Jak można ludziom tak mącić w głowach aby wystawili sobie takie świadectwo wiary w zabobony. Trzeba zobaczyć te stosy krzyży, te Madonny obwieszone różańcami jak baby z siatami wracające z targu aby uzmysłowić sobie cały tragizm tego miejsca, o którym rozum zupełnie zapomniał.
Wracamy do Szawli. To duże 150 tysięczne miasto – trzecie co do wielkości na Litwie. Przy rynku kościół, jednak nic ciekawego. Wyjeżdżamy w kierunku Poniewieża i ok 30 km dalej skręcamy w bok. Po kilkunastu kilometrach docieramy do doliny rzeki Lauda we wsi Pacunele (Pociūnėliai). W sienkiewiczowskiem „Potopie”, w 1655 roku w Pacunelach w domu Pakosza Gasztowta kwaterował pułkownik Michał Wołodyjowski, który leczył tu rany, zadane mu przez Rosjan pod Cybichowem. Z Pacuneli wyruszył na czele laudańskiej szlachty do Lubicza, aby Oleńkę odbić z rąk Kmicica. Niedaleko są też inne wsie znane z sienkiewiczowskiej trylogii: Wołmontowicze, Wodokty…
Teren ten zwie się Laudańszczyzna. To pogranicze etnicznej Auksztoty i Żmudzi – region gdzie od wieków aż do końca II wojny światowej mieszkali Polacy stanowiąc tu większość mieszkańców. Jeszcze przed wojną funkcjonowało powiedzenie: „od Datnowa do Janowa wszędzie słychać polska mowa”. To już niestety historia. Polacy musieli wyjechać z tych okolic po II wojnie światowej, gdzie jeszcze 100 lat temu rozbrzmiewał polski język. Na cmentarzu w Pacunelach nikną już ślady po polskich mieszkańcach tych okolic. Trzy pokolenia zrobiły swoje. Tak jak cmentarze na Dolnym Śląsku z rzadka już tylko pokazują tablice nagrobne niemieckich mieszkańców tak i tutaj, na zwykłych wiejskich nekropoliach prawie wyłącznie widać już język litewski. I tylko nad polami krąży już tylko legenda o dawnych mieszkańcach, ale i ona powoli zanika, rozwiewa się…
W dalszej drodze przejeżdżamy dolinę Lauda i jedziemy w kierunku Krakinowa (Krekonava) gdzie przekraczamy rzekę Niewiażę (Nevėžis) i tym samym geograficznie jesteśmy z powrotem na Górnej Litwie czyli w Auksztocie. Niewiaża płynie przez szeroką pradolinę, jedziemy jej lewym skrajem. Po kilkunastu kilometrach skręcamy w bok do miejsca po dworze gdzie przyszedł na świat Czesław Miłosz. Jesteśmy w Szetejnich (Šeteniai) – miejsca położonego w dolinie Issy, której pierwowzorem jest płynąca w dole pod stopami skarpy Niewiaża.
Miejsce magiczne. Zabudowania dworskie zostały zburzone podczas czasów sowieckich. Okoliczne wsie były w 60-80% polskie. Sowieci wsie wysiedlili mieszkańcy trafili albo do Polski albo na Sybir. Wioski zostały zburzone i zaorane. Nie ma już dawnej atmosfery. Budynek – jedyny na terenie dawnego dworzyszcza – to odbudowany Biały Spichlerz, który częściowo ocalał z zagłady. Na życzenie poety odbudowano go i mieści się w nim teraz skromne muzeum. Chodzę po okolicy i szukam ulatującego stąd już czaru, jeszcze go trochę jest po kątach, takie miejsca nie giną od razu, ale i one w końcu nikną w nieskończoności. Jak tu było kiedyś – opowiada sam Miłosz:
„Osobliwością doliny Issy jest większa niż gdzie indziej ilość diabłów. Być może spróchniałe wierzby, młyny, chaszcze na brzegach są szczególnie wygodne dla istot, które ukazują się oczom ludzkim tylko wtedy, kiedy same sobie tego życzą? Ci, co je widzieli, mówią ze diabeł jest nieduży, wzrostu dziewięcioletniego dziecka, ze nosi zielony fraczek, żabocik, włosy splecione w harcap, białe pończochy i przy pomocy pantofli na wysokich obcasach stara się ukryć kopyta, których się wstydzi.” Pilnie szukam diabła ale mnie – podobnie jak Miłoszowi – nie daje się on zobaczyć…
Po kolejnych kilkunastu kilometrach Kiejdany (Kėdainiai) – kolejne miejsce znane z sienkiewiczowskiej trylogii. Zamku już nie ma – spłonął – a na jego fundamentach jest pałac Czapskich – ostatnich właścicieli Kiejdan, w parku obok pałacu minaret, postawiony w końcu XIX wieku przez tureckich jeńców, którzy tu przebywali. Widać dawniej nie bano się obcych ani uchodźców, mniej strachliwi byli nasi antenaci. Miasto położone jest na prawym brzegu Niewiaży. Rynek, kamienice i ulice w remoncie. Zobaczymy jak będzie ładnie jak odnowią. W katedrze luterańskiej (Radziwiłłowie byli jednymi z krzewicieli protestantyzmu na Litwie) oglądamy kryptę z grobami książąt Radziwiłłów (Krzysztofa „Pioruna” i Janusza) i czwórki dzieci jednego z nich zmarłych w dzieciństwie. W zborze poza tym ekspozycja pokazujące dewastację sowiecką oraz dzieje restauracji kościoła i trumien. Jest nawet zdjęcie pokazujące grające w kościele w koszykówkę dziewczyny: za Sowietów urządzono tu salę gimnastyczną.
Z Kiejdan kierujemy się na Kowno (Kaunas). Miasto bardzo rozwinęło się gdy było stolicą I republiki litewskiej. Wskutek tzw. buntu Żeligowskiego z 1920 roku Wileńszczyzna znalazła się w granicach Polski. Litwini nie mogli się z tym pogodzić. Wilno – choć Litwini stanowili mniej niż 5% mieszkańców miasta uważali oni za swoją stolice. Tak zresztą przedstawiają to dzisiaj np. w przewodniku kolportowanym w kowieńskiej informacji turystycznej. Czytam to dzieło na rynku przy kawie i nie mogę wyjść z podziwu nad zacietrzewieniem i brakiem pragmatyzmu Litwinów podobnym jak u tzw. Prawdziwych Polaków. Litewski balon dumy narodowej jest równie wielki jak polski, i nie rozmawiają te balony ze sobą: obijają się że szkodą dla wszystkich a ku uciesze naszych wrogów. Czy kiedyś zmądrzejemy a raczej czy zmądrzeją nasze elity?
Oglądamy rynek, dom Perkuna (świetnie zachowana gotycka kamienica), resztki zamku u zbiegi Wilii i Niemna, kościół pobernardyński oraz ratusz. Na horyzoncie chmura, późno, trzeba jechać dalej. Po drodze do granicy zahacza nas deszcz – na szczęście nie trwa on długo.
Żegnamy się z Litwą. Każdy Polak myśli o Litwie jak o utraconym raju. Tymczasem tego raju już nie ma – to raczej miłoszowska Ziemia Ulro – czysty mit. Litwa to kraj ciężko doświadczony przez historię, zaścianki, majątki, cała sielanka zostały rozjechane sowieckim buldożerem. Roimy sobie do Litwy jakieś specjalne uprawnienia, chcemy powrotu do Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Litwinom Polska jest niepotrzebna a przynajmniej sprawiają takie wrażenie. Mają tylko kłopot bo wyrzucili z pamięci kilkaset lat naszej wspólnej historii w związku z tym mentalnie cofnęli się do roku 1384. Szkoda – bardzo ich to zubaża a przecież dorobek Rzeczpospolitej Obojga Narodów to także litewski dorobek. Oni jednak go nie chcą.
Czas jest nieubłagany. O Polsce na Litwie mówią już tylko kamienie, unosi się duch legend, hurrapatriotycznych zrywów, powstań i ofiar. W rejonach, gdzie jeszcze są Polacy jest to ludność wiejska. Bez inteligencji nie wzniosą się wyżej – wchłonie ich litewski żywioł. Szkoda, że nie inwestujemy w rozwój ekonomiczny tych rejonów zamiast organizować imprezy ku czci i konkursy ludowych tańców. Coś z tej polskości i wielokulturowości Litwy dałoby się uratować. Tego Litwie brakuje – jest to moim zdaniem spośród trzech bałtyckich republik kraj najsmutniejszy.
Kilkanaście kilometrów za granicą nocujemy w ośrodku położonych w lasach nie opodal Wigier. Cisza pozwala na myślenie, na układanie w głowie nauk nabytych na zmierzającej do końca wyprawie.
Trasa: Biržai (81 268) – Šiauliai – Kryžių kalnas – Šiauliai – Radviliškis – Pociūnėliai – Krekonava – Šeteniai – Kėdainiai – Kaunas – Marijampol – Szypliszki – Lipnik (81710) Przejechanych km: 442
Dzień szósty <—————————————-> Dzień ósmy
Zdjęcia z wyprawy