Zapiski z podróży motycyklem

Sobota 18 czerwca 2016

Sobota 18 czerwca 2016

Wyjazd to zawsze szarpanina. Ilość spraw łączących nas z codziennością zdaje się być niezliczona. Poszukiwania szpeju, drobiazgów przydatnych w drodze, ostatnie sprawy, w końcu też trzeba się wyspać. Dopiero około 10.30 udaje się osiodłać rumaka i po tradycyjnej fotce na początek, ciesząc się słonecznym niebem – wyruszyć. W tym roku plan musiał ulec modyfikacji: jutro muszę być w Rzeszowie, na pikniku z okazji 5 lat zaprzyjaźnionego szpitala. Dziś zatem planuję mały objazd Podkarpacia i wizytę u serdecznych przyjaciół w Leżajsku. Cel jednak pozostał niezmienny: pogranicza kultur i jako cel geograficzny : jezioro Bodeńskie – granica trzech państw choć nie języków.

Droga na Rzeszów dobrze znana, co nie znaczy, że wszystko o niej wiadomo. Jedną z tajemnic po drodze postanawiam w końcu wyjaśnić: tajemniczy pomnik we Włostowie, zaopatrzony w herb papieski. Do dziś myślałem, ze to jakiś stary pomnik jeszcze rosyjski przerobiony na kapliczkę ewentualnie pomnik św. Jana Pawła. Po bliższych oględzinach niewidoczna z drogi tablica (jest z drugiej strony) wyjaśnia iż to niejaki Michał Karski postawił ten pomnik dla uczczenia pobytu we Włostowie w roku 1918 Achille Ratti – późniejszego papieża Piusa XI . I tak zagadka się rozwiązała. Michał Karski był właścicielem dóbr włostowskich, ruiny pałacu Karskich widać dobrze z drogi, znacjonalizowaną cukrownię komunizm doprowadził do ruiny i jej resztki straszą przejeżdżających drogą DK9. Tablica nawiązująca do papiestwa trochę na wyrost: Achilles Ratti był wówczas dopiero nuncjuszem apostolskim gdy odwiedził Włostów (co jest odnotowane na pomniku) i zapewne jedynie w marzeniach jedynie wówczas chciał być papieżem, ale niech będzie: dla tej wsi to na pewno wielkie wydarzenie!
Dalej na Rzeszów, który przejeżdżam bez zatrzymywania się i skręcam w boczną dolinę w kierunku Dynowa. Droga wiedzie przez wsie i w końcu kilkoma serpentynami przekracza dział wodny pomiędzy Wisłokiem a Sanem. Przede mną Góry Słonne i szeroka dolina Sanu. Na lewym brzegu Sanu Dynów: niewielkie miasteczko, należące kiedyś do Wapowskich, którzy ufundowali ładny kościół niedaleko rynku. Poza tym senność. Przejeżdżam na drugi brzeg Sanu, gdzie odbijam jeszcze w górę rzeki do Dąbrówki Starzeńskiej. ruiny zamku mającego burzliwe dzieje kryją się wśród zdziczałego parku na wzniesieniu nad Sanem.

Majątek należał kiedyś do słynnego, znakomitego rodu Kmitów, którzy mając gniazdo na zamku Sobań niedaleko Leska gospodarzyli na rozległych terenach w dolinie górnego Sanu. Stopniowo rożne fragmenty dóbr Kmitów przechodziły w inne ręce – Dąbrówka dostała się po kilku gospodarzach Stadnickim. Słynny „Diabeł Łańcucki” – jak zwano Stanisława Stadnickiego od jego gwałtownego charakteru – rozpoczął tu budowę zamku. Jego syn także Stanisław zwany „diablątkiem” przeniósł się tu z Łańcuta gdy sprzedał łańcucki pałac. Dorastał on złą sława swojemu ojcu, będąc porywczym, skorym do bitki, rozróby i morderstw. To, że jeszcze wszczynał awantury z sąsiadami z Dynowa można było przewidzieć ale nie ograniczał się do takich przeciwników. Postępował niecnie także z własnymi żonami aż nawet napisali o nim współcześni taki oto wierszyk:

Z trzecią się żeni dziewką, ksiądz go wodą kropił,
Bo już jedną zadusił a drugą utopił”


Po Stadnickich Dąbrówka miała jeszcze kilku właścicieli aż w końcu Starzeńscy nadali jest ostateczny kształt i dali nazwisko do nazwy miejscowości. Rezydencja pełniła swoją rolę do wkroczenia Sowietów, którzy ograbili pałac a bibliotekę i archiwum spalili. Przy okazji jak to bolszewicy pognębili swoich zmarłych wrogów klasowych usuwając ich z miejsca wiecznego spoczynku w kaplicy zamkowej. Dewastacja trwała przez kolejnych okupantów aż do 25 lutego 1947 r. gdy zamek wysadziła w powietrze UPA. Materiał budowlany rozkradli okoliczni mieszkańcy i tak dziś oglądamy zarośnięte fundamenty, resztki bramy i wieży.


Zawracam, kierując się prawym brzegiem Sanu, mijam Dynów po lewej stronie. Po kilku minutach wieś Pawłokoma, gdzie w marcu 1945 roku Polacy zabili swoich ukraińskich sąsiadów. Ziemia przemyska i sanocka to pogranicze kultury polskiej i rusińskiej obecnie zwanej ukraińską. Wsie miały tu mieszany charakter, co w dobie obudzonych nacjonalizmów okazało się tragedią tych ziem. Trudno powiedzieć dlaczego sąsiedzi, mieszkający obok siebie od wieków rzucili się sobie do gardeł. Pewno była to suma niezręczności: a to pominięto Ukraińców przy parcelacji majątku Aleksandra Skrzyńskiego (premiera II RP) a to władze prześladowały działaczy ukraińskich, a to Ukraińcy kolaborowali z Sowietami i Niemcami przeciw Polakom, a to pojawili się we wsi uchodźcy z Wołynia… Dość, że suma zdarzeń doprowadziła do wybuchu barbarzyństwa. 250 ofiar pochłonęła ta sprawa. Wieś sprawia normalne wrażenie, choć miejsca po spalonych domach widać wciąż w krajobrazie.
Droga doprowadza mnie do promu przez San. Korzystam z niego zachwycając się spokojem miejsca. Dojeżdżam do drogi do Przemyśla i jadę na wschód notując za sobą na niebie sporą chmurę gdzieś w kierunku Sanoka. Po drodze zamki w Dubiecku i Krasiczynie, godny uwagi szczególnie ten ostatni jako wspaniały przykład renesansowej rezydencji. Nie mamy zbyt wiele takich obiektów w naszym kraju. Nazwy mijanych miejscowości przypominają, że to byle przedrozbiorowe województwo ruskie a przedwojenne lwowskie: Dubiecko – po polsku byłoby Dębnem, Sielnica – pewnie Wioseczką…

W końcu Przemyśl – miasto znam wiec staję sobie na rynku, chcąc obejrzeć co się zmieniło. Wyrównano trochę drogi ale kamienice niestety nie doczekały się inwestycji. Piękne zabytkowe miasto niszczeje. Dwie archikatedry: katolicka i unicka zostały odnowione, reszta obiektów czeka na swój czas. Miarą dziadostwa jest pomnik Szwejka na rynku: Jaroslav Hašek umieścił tu bowiem cześć przygód najsłynniejszego c.k. żołnierza. Szwejk siedzi na skrzynce z amunicją na której wyryto reklamy sponsorów, w ręku trzyma kufel piwa Tyskie. Niesmak.
Pomimo tego kto nie był w Przemyślu temu zdecydowanie polecam: jest co robić cały dzień. Mnóstwo zabytków (natężenie włoskie: co krok zabytek), forty twierdzy Przemyśl, ciekawe muzea. Warto odwiedzić to miasto na kresach: do granicy z Ukrainą w Szeginiach niecałe 10 km.
Wyjeżdżając z Przemyśla zauważam, że chmura okazała się ogromną burzą, która idzie doliną Sanu na Przemyśl. Moja droga wiedzie na północ do Leżajska i na tym kierunku widać jedynie skraj tej chmury. Całe szczęście – deszcz trwa dla mnie 5 minut. Ląduję u przyjaciół w Leżajsku gdzie przy węgierskim winie i rozmowach pozwalamy dniu się skończyć.

Trasa: Grodzisk Mazowiecki (stan licznika: 71 228) – Tarczyn – Radom – Opatów – Nowa Dęba – Rzeszów – Dynów – Pawłokoma – Dubiecko – Przemyśl – Jarosław – Leżajsk (71 703)
Przejechanych km: 475

Początek <——————————>Dzień drugi
Zdjęcia z wyprawy