Piątek 24 czerwca 2016
Przy śniadaniu włączony telewizor opowiada o prawie pewnym Brexicie. No cóż: historia nie ma końca, jakoś się dalej potoczy i pokaże kto miał rację. Męczy mnie myśl, ze zawsze znajdą się tacy, którym przeszkadza światło. Tacy zawsze usiłują je zgasić. Może to te bakterie od Boya…(Tadeusz Boy – Żeleński – Nasi okupanci. Warszawa 1932)
Po trzech kwadransach jazdy docieram do Hohenschwangau, gdzie król Ludwik Bawarski zbudował parę zamków w tym najsłynniejszy, znany z pocztówek a nawet logo wytworni Disneya – Neuschwanstein. Mój pobyt tam trwa dokładnie 5 minut. Pomimo wczesnej pory pierwsi Japończycy i inna swołocz wypełzła już z autokarów i wyrusza w górę. Bazar jak w Branie pod fałszywym zamkiem Draculi w Rumunii. Wrócę tu może jesiennym popołudniem: wtedy można będzie zrobić ładne zdjęcia bo zamek leży od zachodniej strony góry i rano nie da się nawet zrobić mu dobrego zdjęcia.
Ruszam na północ wzdłuż doliny rzeki Lech. Płynie ona głęboko wciętym w pagórkowaty płaskowyż korytem. Po kilku miejscowościach duże miasto Landsberg am Lech (znane z więzienia w którym zapuszkowano Hitlera po puczu monachijskim w 1923 roku i w którym napisał Mein Kampf. Tu dosiadam autostrady i zaczynam jazdę metodą 6/160/300. Jest to sposób inaczej określany jako zapierdalanie. Polega na wrzuceniu 6 biegu i jeździe z prędkością nie mniejszą niż 160 km na godzinę. Przy tym trzeba co 300 km stawać na tankowanie gdyż wir w zbiorniku wywołany taką jazdą prowadzi do braku paliwa. Bardzo skuteczny sposób na teleportację z miejsca na miejsce, wadą jest to, że mało co się poznaje z mijanych okolic.
Po trzech i pół godzinie zjeżdżam koło Hof z autostrady i kilka kilometrów podążam do Mödlareuth. To niesamowita wioska i kwintesencja problemu granicy. Wskutek historii miejscowość ta znajduje się bowiem w dwóch krajach związkowych: Turyngii i Bawarii rozdzielonych małym strumykiem Tannabach. Położona na prawym brzegu Turyngia była częścią NRD a lewobrzeżną cześć należała do RFN. Przez wioskę wybudowano mur graniczny, zasieki, umocnienia – to wszystko oczywiście od strony NRD. Obecnie można oglądać zachowany fragment muru i obejrzeć ekspozycję historyczną a także pojazdy z epoki. Po niecałych 30 latach zarówno bawią jak np Trabant w wersji militarnej jak i pokazują zacofanie technologiczne np. ogromny Ził NRD-owskiej armii który miał być radiostacją. Teraz cała ta kilkutonowa aparatura mieści się w plecaku żołnierza.
Wystawa nie jest już tak zabawna. Pokazane zdjęcia z budowy muru uwieczniły funkcjonariuszy Stasi oraz żołnierzy NVA (Nationale Volksarmee – Narodowa Armia Ludowa – armia NRD) budujących mur. Roześmiani, zadowoleni, patrzą się z wyższością na ludzi po drugiej stronie granicy. Niewątpliwie mówią ich postawy: to my rządzimy, to my mamy racje, przegraliście! Już po kilkunastu latach okazało się to przekonanie złudą. A ja myślę sobie kim są pomocnicy zła, skąd się biorą ludzie w aparacie ucisku totalitarnej lub autorytarnej władzy? Czy oni naprawdę wierzą w te głupoty którymi są tresowani? Co ich pcha do tej służby: ideologia czy kariera. To może dotyczyć dowódców natomiast prości żołnierze to chyba po prostu chcą pracować, mieć stabilizacje i poważanie, chcą żyć. A armia, nawet opresyjna taka ofertę daje. I stąd bierze się koniunkturalizm. Demokracja może być powszechnie akceptowana wtedy, gdy zacznie rozwiązywać społeczne problemy i pokaże perspektywę milczącej większości ludzi, którzy chcą po prostu żyć. Bo to bardzo duża i ważna cześć społeczeństwa ale funkcjonuje ona w taki sposób ze idzie za władzą i jej godnościami. To elementarz dla demokratycznych polityków, którzy często o tym zapominają i wtedy do władzy dochodzą frustraci i hołota obiecująca tym ludziom prace i pieniądze. Za to i możliwość spokojnego życia wielu ludzi się sprzeda, nawet diabłom.
Granice nigdy w naturze i kulturze nie są ostre, kraj zmienia się powoli, jedna kultura przechodzi w druga. To awanturnicy polityczni kreślą granice na mapie i w terenie opowiadając o zagrożeniach, karmiąc lęk który każdy a szczególnie mało wykształcony posiada. Linie te przekładają się na dziesiątki małych dramatów ludzkich. Ale kogo obchodzą ludzie – ziarenka zboża gdy miele młyn historii? Kto w Europie słyszał o Mödlareuth?
Po obejrzeniu tego unikalnego miejsca ruszam do Chebu. Czechy w ruinie nie gorszej od Polski: nowe drogi, nowe koleje, odnowione miasta. W porównaniu z Polską większy bałagan. Wiele budynków w mijanych wsiach jest pustych i zrujnowanych, w ogóle mało osad ludzkich. Przejeżdżam przez Sudetenland. Tu do 1945 roku żyli Niemcy, którzy dzielili kraj z ludnością czeską. Dopóki trwała monarchia habsburska byli zadowoleni natomiast w momencie powstania Czechosłowacji zaczęli wyrażać duże niezadowolenie z takiego stanu rzeczy. W 1938 roku tereny te oddano III Rzeszy na mocy układów monachijskich co spowodowało eksplozję nacjonalizmu i zemstę na Czechach. Jak powiedziano już: historia nigdy się nie kończy i 7 lat później Czesi wzięli krwawy odwet na niemieckich sąsiadach. Jak zwykle ofiarami padli zwykli ludzie a nie funkcjonariusze reżimu. W Usti nad Łabą naoczni świadkowie masakry na moście opowiadali o rzece czerwonej od krwi i trupach płynących cała szerokością nurtu. Potem Niemców tych co pozostali po prostu wyrzucono z ich domów za granice. Czesi nie mieli jednak swoich repatriantów zza Buga jak Polacy, toteż miejsca niemieckie zostały opuszczone i dziczeją.
Cheb przejeżdżam wokół miasta i stwierdzam urodę miejsca. Może kiedyś wrócę? Poprzez Karlove Vary w których nie staję bo mam dosyć oglądania kurortów – docieram do małej wioski Krásný Dvůr położonej u stop zamku o tej samej nazwie i towarzyszącego mu ogromnego założenia parkowego. Zamek postawiono w 1547 roku jako część umocnień w wojnie przeciw cesarzowi Ferdynandowi. Pierwszy właściciel nie skończył budowy, bo cesarscy go złapali i skrócili o głowę, za to następca dokończył budowę i sprzedał rodzinie czeskiej Čerminów, w której to rodziny rękach pozostał do roku 1945. Podczas okupacji często bywał w zamku minister spraw zagranicznych III Rzeszy Joachim Ribbentrop. Pałac oczywiście znacjonalizowano, obecnie jest tu muzeum. Jak to na państwowym: elewacja prosi się o remont, ogólny bałagan, ogród zapuszczony. Rzeczone założenie parkowe jest ogrodem angielskim, ze cztery razy większym od naszej Arkadii za to słabszym, jeśli chodzi o elementy i budowle ogrodowe. O ile te klasyczne jak obelisk czy też glorieta (dokładnie taka jakie Mussolini stawiał dla podkreślenia włoskości Południowego Tyrolu) wypadają nieźle, to domek chiński wybitnie się architektowi nie udał. Ale całość przyjemna.
Wioska to już nie jest ta Czechosłowacja jak za dawnych lat, które były zamrożeniem obrazu jeszcze z czasów Franciszka Józefa. Sklep prowadzi Chinka, w restauracji gotują Ukrainki. O ile w sklepie można jeszcze kupić lentilki to w knajpie trudno o czeskie danie. Można za to zjeść kurczaka po kaukasku. Co by powiedział na to Bohumil Hrabal? Na szczęście piwo jest ze sławnego krušovickiego browaru i smakuje vybornie!
Po zachodzie słońca upał odpuszcza ale jutro ma być ponoć gorzej. Dlatego wyruszę o 6 rano w stronę domu.
Trasa: Jungholz (73 820) – Füssen – Hohenschwangau – Landsberg am Lech – München – Nürnberg – Topen – Mödlareuth – Selb – Aš – Cheb – Karlovy Vary – Lubenec – Krasny Dvůr ( 74 480)
Przejechanych km: 660
Dzień szósty <————————>Dzień ósmy
Zdjęcia z wyprawy