Zapiski z podróży motycyklem

5 czerwca 2015

5 czerwca 2015

Wczorajsza decyzja co do zmiany planów była jak najbardziej trafna. Serbska prognoza pogody przewiduje opady na południu natomiast północ ma być pogodna. Dodając do tego lekkie znudzenie krajem, w którym zobaczyłem już chyba wszystko co jest inne niż gdzie indziej – jazda!

Żegnam Góry Dynarskie – Bałkan obniża się wraz z moim przemieszczaniem się na północ. Jeszcze jakiś czas po prawej wznosi się pasmo, które wyznacza przełom Dunaju przez Żelazne Wrota ale już od Cupiny jest prawie zupełnie płasko. Na wysokości Smederowa droga przytula się od zachodu do niewielkich wzniesień – od wschodu czyli od mojej prawej strony jest już zupełnie płasko. Jeszcze mała górka i zza niej wyłania się Belgrad. Skyline serbskiej stolicy jest dość brzydki: jakiś obrzydliwie obłażący budynek o dość nietypowych kształtach dominuje panoramę. Przy autostradzie stoją bloki, które brzydko się zestarzały. Ruch spory. Przyhamowania. Kilka wiaduktów i wjeżdżam na most na Sawie, po prawej widać miasto i twierdzę Kalemegdan u ujścia Sawy do Dunaju. Teraz dopiero w pełni dostrzec można jaka to metropolia – duże i ludne miasto. Na lewym brzegu Sawy tzw. Nowy Belgrad – nowoczesne budynki, charakter miasta dynamiczny i nowoczesny. To miasto to prawdziwe serce Serbii.

Za miastem autostrada rozwidla się, jadę w prawo na Nowy Sad. Nagle korek! Przyczyna banalna: bramki, takie same jak w Polsce. Na szczęście nikt nie protestuje, kiedy przeciskam się do przodu. Przynajmniej jakaś korzyść z jazdy moturem.

Wkrótce most przez Dunaj – równie wielki jak Sawa ale jednak większy obiektywnie bo to Sawa wpada do Dunaju. Po prawej pasmo Fruškiej Gory – a wiec zatoczyłem kółko! Jeszcze 20 km i już dokoła tylko równina – pola, osiedla ludzkie, płasko i ani śladu wzniesień. Alföld. Węgierskie Suche Morze.

Po 100 km granica unijna. Strona serbska bardzo sprawnie. Serb pyta się gdzie byłem i czy się podobało. Serdecznie mnie żegna i zaprasza ponownie. Mam jeszcze jeden pomysł na trasę wiec nie mówię nie. Natomiast Węgrzy to porażka. Dwa stanowiska na 9 otwarte – obsługują w tempie samochód w trzy minuty. Kolejka z 50 samochodów – lekko licząc dwie i pół godziny stania. Kierowcy jednak zachęcają mnie abym jechał wprzód przed nich z czego skwapliwie korzystam. Gdzie w połowie kolejki Słowacy na motocyklach. Chwile gadamy. Szczęka mi opada. Są szesnasty dzień w podróży: przez Polskę, Białoruś, Rosję do Gruzji i z powrotem przez Turcje! Mogę im buty wyczyścić.

Pchamy się wspólnie do przodu. Węgrzy się zreflektowali i przyspieszyli. Odprawa trwa 10 sekund: rzut oka funkcjonariusza Hatari Rendőrség w paszport i jedź człowieku!

I dalej Węgierskie Suche Morze. W końcu na horyzoncie widać wzgórza Budy. Skręcam na obwodnice i na wschód na Nyiregyhaza. Po prawej pojawia się pasmo Matra z najwyższym szczytem Węgier: Kekes. Skręt na północ, Matra z prawej strony a droga idzie w górę doliny. Mijam Salgotarjan, duże kiedyś górnicze, miasto i po kilku kilometrach jestem na Słowacji. Za wzniesieniami się wypłaszcza: to dolina Ipoli. Na horyzoncie widać już Słowackie Rudawy.

Przejechałem prawie 800 km. Jutro dzień zapowiada się pogodny. Trzeba odpocząć po rejsie przez węgierskie morze. Po tygodniu samotności człowiek wypoczął, zresetował się i chce do domu. Jutro plan jest taki: przez Niskie Tatry, Wysokie Tatry do doliny Dunajca, która do Wisły i lekkim skrótem do domu.

Trasa:
Niš (66 495) – Beograd – Budapest – Salgotarjan – Lučenec – Rimavská Sobota (67 291)
Przejechanych km: 796

Dzień dziewiąty