2 czerwca 2015
Podgorica leży u biegu kilku rzek, na ogromnej równinie. Jadę na południe, po prawej widać wysokie pasmo gór dzielące ta równinę od morza. Już w niewielkiej odległości od miasta pierwsza wieś z meczetem – żywioł albański rozszerza się poza granice swojego państwa. Jadąc dalej dostrzec można pojawiające się pierwsze zatoczki Jeziora Szkoderskiego. Krajobraz przepiękny, jedno z moich ulubionych miejsc na Ziemi.
Na płasience skalnej pomiędzy jeziorem a górą małe przejście graniczne, zakorkowane przez kierowców TIR-ów. Idzie dość sprawnie, pogranicznik ogląda z zaciekawieniem ukraińskie pieczątki w moim paszporcie. Wyjeżdżam z obszaru przejścia i jadę na Szkodrę (Shkodër). Staram się chłonąć ten kraj, jaki on jest, jakie wrażenia, z jakimi stereotypami trzeba będzie się bez żalu pożegnać?
Pierwsze zaskoczenie: drogi. Są idealne! Idealnie równe! Widać, ze świeżo wybudowane, brakuje oznakowania gdzieniegdzie, ale można nimi sprawnie jechać.
Drugie spostrzeżenie: komunizm zbankrutował tu totalnie i zostały po nim dosłownie ruiny. Cały kraj buduje się na nowo: domy, drogi, sieć energetyczna, sklepy. Resztki komunizmu podlegają wyburzeniu, za kilka lat jak tak dalej pójdzie nie będzie już widać żadnych pokomunistycznych ruin. Jedyne, co nie funkcjonuje to przemysł i kolej. Obydwu tych zjawisk tu nie ma choć są opustoszałe fabryki i nieczynne linie kolejowe. Zastanawia mnie skąd są na te budowy pieniądze skoro nic się tu nie produkuje. Emigracja? Ciotka Al-Kaida?
Dojeżdżam do Szkodry: pierwszego dużego miasta. Na ulicach tłumy, życie na nich się toczy hałaśliwie. Samochody, skutery, piesi. Jadę wolno w tym chaosie i nagle słyszę po polsku: „Cześć dobry człowieku”. To dogoniła mnie grupa motocyklistów z Polski. Miłe spotkanie.
Decyduję się obejrzeć zamek Rozafa: twierdzę poosmańską górującą nad miastem. Interesująca ekspozycja zapoznająca z historią tych ziem, ciekawe zdjęcia. Po zwiedzeniu wyruszam dalej na Durrës. Po drodze liczne patrole policji, mundury ściągnęli krój od Włochów.
Durrës to port nad Adriatykiem, malutki: Gdynia tak na oko czterokrotnie większa. Jadę na skwer obok portu z usychającymi palmami i kilkunastopiętrowych blokami z widokiem na morze. Nastrój bałkański tworzą rozwieszone na balkonach i oknach wychodzących na płac zapasy bielizny Albańczyków, suszące się po praniu…. Idę coś zjeść bo pora południowa. Potem na koń i do Beratu.
Droga dalej dobra, chwilami nawet dwupasmowa i oznakowana jako autostrada choć standard raczej gierkówki. Albańczycy nawet nie jeżdżą szybko – dozwolona prędkość poza terenem zabudowanym to 80 a na autostradzie 90. Liczne znaki o tym przypominają. Kierowcy albańscy są po prostu nieuważni, i jeżdżący ryzykownie natomiast wcale nie szybko. Poza tym na autostradzie jeżdżą rowery, ryksze, wyjeżdżają auta z biznesów położonych tuż przy drodze, bez żadnych pasów to rozbiegu. Byłem gotowy, ze spotkam osiołka z wózkiem ale jak raz żadnego nie pędzili – przynajmniej po autostradzie.
W Lushnjë nowy odcinek obwodnicy gotowy, ale jeszcze nie oddany do użytku. Tabliczka kierunkowa Berat wskazuje zespół zapór którymi odgrodzono obwodnicę od reszty dróg. Konsultuję dalszą drogę ze stojącą nieopodal policja, która mi chętnie pomaga i życzy (po włosku) dobrej drogi.
W Beracie koniec na dziś. Zostawiam graty na noclegu i idę zwiedzać miasto. Na górze nad rzeką Osum, otoczone murami średniowieczne miasto, co ciekawe: pochodzi ono z czasów przedosmańskich, a Turcy wstawili tam tylko dwa meczety. Zachęcony przez tubylca zaglądam przez okno do XIII wiecznego kościoła (cerkwi) gdzie dostrzegam na ścianie przepiękne polichromie. Najładniejsze jak dotąd na wyprawie.
Dolne miasto położone nad rzeką to też interesujące miejsca. Berat jest miastem starożytnym: już Rzymianie założyli tu jedną ze swoich głównych baz na wschodniej rubieży Cesarstwa. W XII wieku panowali tu Serbowie, potem najechali kraj Osmanowie. Albański bohater narodowy Skandenberg usiłował toczyć z nimi wojnę partyzancką, nawet oblegał Berat, jednak twierdza i miasto się obroniło. Z tureckich czasów pochodzi tzw. ołowiany meczet: wszystkie kopuły wykonane są z tego metalu. Był on fragmentem większego założenia miejskiego obejmującego jeszcze bazar i szkołę ale tylko świątynia dotrwała do naszych czasów. Miasto jak na Albanię zajmujące i warte odwiedzenia.
W hotelu częstują mnie domowym specjałem nazywając danie Pasticcio. Analiza postawionego przede mną talerza wskazała na albańska wersje popularnego we Włoszech dania: zresztą bardzo smaczną. Kraj uznaje za dotknięty i z lekka oswojony. Jutro rano do Macedonii: kolejny kraj do zobaczenia po raz pierwszy.
Po czterech i pół dniach jazdy „tam” jutro zacznie się podróż „z powrotem”. Dotarłem póki co najdalej na południe z dotychczasowych wypraw ale jakbym się wczoraj i dziś tak nie lenił to chyba mógłbym dziś moczyć nogi w Morzu Egejskim. Może to będzie kolejny cel?
Trasa:
Podgorica (65 618) – Shkodër – Durrës – Lushnjë – Berat (65 889)
Przejechanych km: 271
Berat 40 42′ 17″N 19 57’14″E