Wtorek 17 czerwca 2014
Rano padający deszcz skutecznie osłabia wole jazdy. Kiedyś padać musi, po namyśle uznaję że moment na padanie jest jednak dobry: plan na dziś nie zakłada za wiele jeżdżenia.
Po 50 km osiągam Sepsiszentgyörgy (Sfântu Gheorghe). Ładne miasto z przepięknym parkiem noszącym imię cesarzowej Elżbiety (Sissi). Obok w pochodzącym z 1912 roku budynku zbudowanego w modernistycznym, inspirowanym lokalnym stylem oraz secesyjnie dekorowanym budynku mieści się muzeum seklerskie. Oglądam eksponaty będące informacjami historycznymi oraz zabytkami kultury materialnej: są to głównie stroje, ceramika, narzędzia rolne – Seklerzy z biegiem czasu porzucili zajęcia wojskowe stając się zwykłymi mieszkańcami utrzymującymi się z cywilnych zajęć a to przeważnie było rolnictwo.
Lud ten ma nieznane pochodzenie – istnieją co najmniej trzy teorie na temat ich pochodzenia. Najczęściej uważa się ich za pochodzący od plemion tureckich szczep który się zmadziaryzował. Po raz pierwszy wymieniono ich już w dokumencie z 1116 roku. Królowie węgierscy powierzyli im zadanie obrony południowo wschodnich granic królestwa po ustabilizowaniu się w XIII wieku granicy. Początkowo granica chroniona była systemem tzw. Gyepu – rodzaju ziemi niczyjej patrolowanym przez wojowników zastąpiono wkrótce ten niewygodny system nowoczesnym, opartym o oddziały wojskowe. Osiadłym w tym obszarze Seklerom stanowiącym wojskowy element systemu obronnego nadano bardzo szerokie przywileje i w zasadzie autonomię. Przywileje seklerskie potwierdzili kolejni królowie nadający w XVI wieku Seklerszczyźnie rodzaj konstytucji. Dopiero panowanie austriackie położyło kres tej praktyce i teren ten stał się regularnym obszarem monarchii. Pamiętajmy jednak, ze w ramach tzw. Porozumienia (Ausgleich) z 1867 roku wyłączne kompetencje władcze na tym terenie należały do Węgier („Nehmt ihr eure Horden, wir nehmen unsere“) stąd status tych terenów w XIX wieku należy określać jako węgierskie a nie austriackie.
Dziś Seklerszczyzna i Seklerzy to raczej historia. Mieszkańcy deklarują narodowość węgierską, zresztą miasta i wsie mają węgierski charakter. Kultywowana jest tradycja, organizowane festiwale kultury, sponsorowane przez węgierskie państwo. Dawne czasy autonomii odeszły jednak bezpowrotnie i muzeum zorganizowane przez znawcę kultury Seklerów Karoly Kosa jest depozytariuszem historii.
W Sepsiszentgyörgy Aluta tworzy zakole płynąc ku zachodowi – ja jadę dalej na południe do Braszowa (Brasov, Brassó, Kronstadt). Okolica jest zupełnie płaska – równinę okalają góry ku którym jadę. Braszów położony jest u stop tych gór, przedmieścia zaczynają rozlewać się po równinie najstarsza cześć osiągalna po pokonaniu rumuńskokomunistycznych bulwarów wciśnięta jest w wąska podgórską dolinę. Miasto może zachwycić.
W zasadzie powinno się używać niemieckiej nazwy Kronstadt w oddaniu zasług jakie dla jego rozwoju położyła społeczność niemiecka (saska). Kronstadt jest ostatnim miastem Europy – dalej jest Wołoszczyzna długo pozostającą pod panowaniem tureckim, gdzie miasta jak Bukareszt, Ploiești, Pitești, Craiova powstawać i rozwijać się zaczęły późno, nie nabywając charakteru starej Europy. Braszów ma wszystko co posiadać powinno europejskie miasto: rynek, ratusz, gotycki kościół, szerokie ulice na których można handlować podobnie jak w Wiedniu Kohlmarkt i Graben, i wąskie uliczki z domami mieszkalnymi. Są też stare miejskie umocnienia z częściowo zachowanymi basztami i bramami. Połać starego miasta jest ogromna, sporo turystów. Miasto jest czyste, prowadzone są prace remontowe mające oddać mu dawny blask. Jeszcze parę lat i trzeba będzie tu wrócić i usiąść spokojnie w jednej z przemiłych restauracji oddając się kontemplacji świata.
Tymczasem oglądam rynek, z licznymi kamieniczkami. W jednej z pierzei ciekawostka: fasada cerkwi, z kopułą i udekorowana wizerunkiem Chrystusa. Jest to tylko fasada: po przejściu drzwi trzeba pokonać tunel bramy i znajdujemy się na niewielkim placyku przy którym stoi właściwa cerkiew. Interesujące rozwiązanie pozwalające na wyeksponowanie cerkwi na rynku, która inaczej zginęłaby wśród zabudowy.
Na północ od rynku stoi tzw. Czarna Bazylika. Jest to gotycka świątynia budowana przez 200 lat od XIV do XVI wieku. Nazwa pochodzi od czarnego koloru ścian powstałego po pożarze jaki zdarzył się przy budowie. Ze świątynią związana jest postać Jana Honterusa – człowieka renesansu i wybitnego obywatela Braszowa. Był on niestrudzonym organizatorem szkolnictwa, kultury w mieście. Wydał wiele dzieł, o tematyce medycznej, botanicznej, opracował także pierwsza mapę Siedmiogrodu wydaną w 1498 roku w Bazylei. Był on tez promotorem protestantyzmu – przyczynił się do konwersji braszowian na protestantyzm – malowidło przedstawiające ta scenę znajduje się w kościele. Sam kościół wcale nie jest czarny, odnawia się go od kilkunastu lat z pieniędzy niemieckich, jako świątynia protestancka wyposażony jest skromnie. Jedynym elementem dekoracyjnym jest ambona oraz wiszące na ścianach oryginalne tureckie dywany: te same co na obrazie sprzed 400 lat!
Braszów jak wspomniałem był przede wszystkim niemiecki. Tutejsi mieszczanie czerpali dochody z handlu przejmując także okoliczne zamki i warownie, inwestując w rozwój miasta. Węgierskie wpływy tu nie były zbyt wielkie, natomiast bardzo rozwijała się kultura rumuńska – miasto stało się dla Rumunów bramą do Siedmiogrodu. Obok starego niemieckiego Kronstadtu powstało miasto rumuńskie tzw. Schia do której prowadzi klasycystyczna brama. Tamże znajduje się szkoła rumuńska i instytucje kulturalne. Przymusowa madziaryzacja jaka prowadzili Węgrzy za czasów c.k. monarchii tak dopiekła braszowskim Niemcom, że kiedy przyszło wybierać w 1918 roku wsparli Rumunów. Braszów stał się ośrodkiem promującym Rumunię w Siedmiogrodzie, swoistym koniem trojańskim. Nawet po chwilowym odzyskaniu części Siedmiogrodu przez Węgrów w 1940 roku Braszów pozostał przy Rumunii. Chciwość jednak nie popłaca – myślę sobie o tej całej historii.
Dziś nie ma już Kronstadt – Niemcy zostali wygnani przez politykę komunistycznych władz. Braszów jest miastem rumuńskim – tylko tablice wjazdowe przypominają dawna nazwę. W ogóle tak sobie myślę, że w temacie historii Rumuni postępują niezwykle roztropnie prowadząc otwarta politykę wobec mniejszości. Jakże to kontrastuje z zażarcie walczącymi o homogenność narodową Słowakami nie mogącymi przyznać się do 10% mniejszości węgierskiej i Litwinami udającymi, że nie ma u nich 7% Polaków i jeszcze trochę Rosjan.
Jadę na południe mijając Rasnov z potężną twierdzą na szczycie wzgórza. Staje na popas i zwiedzanie. Dużo lepszy zabytek niż w Rupea bo nieodnowiony i oryginalny. Wobec przechodzących w dawnych czasach często obcych najazdów, co pustoszyły i paliły miasta, ludzie mieszkali w warowni. W obrębie murów nie ma pałacu – są domy mieszkalne oraz budowle obronne. Z góry świetny widok na góry za którymi jest już Wołoszczyzna.
Kilka km na południe Bran. Zamek nad wąskim przesmykiem będący faktycznie graniczną warownia węgierska która potem przejęli mieszczanie z Braszowa dla obrony miasta. Oszukany zamek Drakuli, gdyż umieszczono tu w literackiej fantazji siedzibę Włada Palownika. Nigdy on tu nie rządził co nie przeszkadza licznym kramom sprzedawać wampirowe gadżety. Po I wojnie była to siedziba letnia rumuńskiej rodziny królewskiej – zdjęcia królowej Marii można zobaczyć przed wejściem. Nie wchodzę bo nic interesującego w środku nie ma a cenę 25 lei uznaje za przesadę. Za to poniżej zamku dawne austriackie przejście graniczne z komorą celna: w całości zachowany zespół budynków, obecnie muzeum.
I tak dotarłem do wschodniego krańca podróży teraz na zachód – wyprawa przebiega po trójkącie w tym roku i nie ma punktu zwrotnego. Ale dziś jest półmetek i jednocześnie wschodni kres podróży.
Przez padający deszcz docieram na nocleg do Făgăraş. Twierdze obejrzę jutro i dalej na legendę – Trasę Transfogaraską.
Trasa: Miercurea Ciuc (Csikszereda) – Sepsiszentgyörgy (Sfântu Gheorghe) – Brasov – Rasnov – Bran – Făgăraş
Stan licznika: 59 242
Przejechanych km: 221