Środa 18 czerwca 2014
Forteca w Făgăraş to potężna warownia otoczona fosą. Wznosi się dokładnie w centrum miasta poza tym okropnie brzydkiego i nie mającego wiele do zaoferowania. Nienowoczesność Rumunii spowodowała, że dawny wygląd twierdzy dotrwał do czasów współczesnych i dzięki temu oglądamy w miarę autentyczny zabytek. W środku muzeum i chyba tez jakaś mała knajpa ale rano nie sposób to ustalić.
Jadę w kierunku Cârțișoary gdzie zaczyna się słynna trasa Transfogaraska. Aluta płynie na zachód dość szeroka doliną trzymając się jej północnego brzegu. Około dziesięć kilometrów na południe zaczyna się najwyższe pasmo górskie Rumunii: góry Fogaraskie z najwyższym szczytem Moldoveanu (2544 m. n.p.m.) Muszę przyjąć to na wiarę bo gór nie widać, skryte są w chmurach. Coś jednak od czasu do czasu się ukazuje, nie pada a wiec decyduję się na pokonanie trasy. Widać trochę motocyklistów, jednak to nie są te hordy co atakują Grossglockner.
Po paru kilometrach i kilku podjazdach zaczyna się jazda w chmurze. Na chwilę się przejaśnia po czym znów nadchodzi chmura. Niewiele widać, może na 20 metrów – robi się coraz zimniej. Jazda w takich warunkach nie należy do przyjemności. Pierwszy parking mijam – drogowskazy twierdzą, ze droga dalej jest zamknięta, nie widać pomimo to aby ktoś traktował te znaki poważnie i wszyscy jadą dalej. Tylko po najbliższym otoczeniu orientuje się, że wyjechałem z lasu i wspinam się serpentyną, po tej łące co reklamuje Trasę na zdjęciu we wszystkich publikacjach.. Docieram do Lacul Bailei gdzie nad jeziorem rozlokowało się parę schronisk i duży parking. Odchodzi stad także kolejka na szczyt. Staje obok grupki Polaków z Brzegu, z którymi miło rozmawiam. Jeden z nich to prawdziwy weteran, motocykl nosi ze 20 znaczków krajów w których był, łącznie z Mongolią. Duży szacunek. Gość twierdzi, ze jest tu po raz trzeci, ja też widzę, że i ja nie jestem tu po raz ostatni tylko następny raz to chyba w sierpniu bo ponoć wtedy najstabilniejsza pogoda choć tłumy ludzi. Może do tego czasu poprawią drogę, bo niezbyt przyjemnie jedzie się po dziurawym asfalcie: tu Grossglockner ma przewagę dużą nie mówiąc już o fajnie urządzonych przystankach w Austrii, których tu brak. No ale przejazd Grossglocknerstrasse kosztuje kilkanaście euro a ta droga jest w cenie benzyny.
Za Lacul Bailei pokonuję tunel zbudowany akurat na wymiar czołgu i wyjeżdżam po wołoskiej stronie łańcucha Karpat. Po początkowym deszczu wraz ze zjeżdżaniem w dół pogoda się poprawia i dużo widać. Droga do Curtea de Argeș liczy sobie stąd prawie 70 km. Najpierw jadę długą wysokogórską doliną pokrytą łąkami, następnie schodzenie w dół i zaczyna się jazda brzegiem sztucznego jeziora. Droga wchodzi dość głęboko w boczne doliny, zakrętów i podjazdów nie ma końca szkoda tylko, że nawierzchnia nie jest tak gładka jak kilka dni temu na zjeździe do Prajd. Znów zaczyna padać: to ten niż co zatapia obecnie wybrzeże Morza Czarnego ma tu swój koniec.
Docieram w końcu do zapory, która powstała w wąskim miejscu pomiędzy skałami. Widoki fantastyczne zepsute ordynarnie namalowaną na skale reklamą chemii budowlanej. Brr!! Skalistą doliną posuwam dalej w dół, częściowo mostkami. Nisko w dole widać koryto rzeki, którym pewnie sądząc po śladach erozji od czasu do czasu idzie spora rzeka. Obecnie jednak płynie tam niewielki strumyk. Za zakrętem doliny na skale ruina zamku Poienari: prawdziwa siedziba hospodara mołdawskiego Włada Palownika. Nie wchodzę bo znów pada i widoki marne a piąć się trzeba ze 300 metrów do góry. Naprawdę doskonale położona twierdza.
Parę kilometrów poniżej pierwsza wołoska wieś. Ani śladu uporządkowanej austriackiej przestrzeni Siedmiogrodu widocznej w węgierskich i saskich osadach i miastach basenu karpackiego. Chaos znany z polskich wsi; usiłuję wypatrzyć jakieś cechy szczególne ale nie ma zbyt wielu regularności. Ze starych domów dość popularny typ to zbudowany na planie prostokąta jednotraktowy dom o dwuspadowym, dość stromym dachu, postawiony bokiem do drogi. Po południowej stronie przez cała długość ciągnie się rodzaj krużganku z kilkoma kolumnami służącego jako miejsce do składowania rożnych rzeczy a może po prostu do posiedzenia. Poza tym dużo nowych domów o dość neutralnych projektach.
Curtea de Argeș to brudne i dość ruchliwe miasto. Skręcam do Râmnicu Vâlcea wspinając się na dział wodny pomiędzy dolina rzeki Argeș a Olt do której po 20 km docieram. Wracam teraz do Siedmiogrodu przełomem Aluty, która jako jedyna z rzek karpackich pokonuje ich główny grzbiet. Choć bowiem wracam na północna stronę grzbietu to faktycznie po południowej stronie wododziału karpackiego jadę już kilka dni odkąd przejechałem z Székelyudvarhely do Csikszeredy położonej w dolinie Aluty (Olt). Rzeka ta mająca swoje źrodła w opisywanej wcześniej kotlinie w okolicy Toplity i Gyergyószentmiklós płynie z początku na południe, aby po minięciu Sepsiszentgyörgy zakręcić na zachód zostawiając Braszów po swoim lewym brzegu. Po dotarciu do Sybina wykonuje zwrot na południe i przełamuje się przez główny grzbiet Karpat pomiędzy górami Fogaraskimi i Lotru uchodząc następnie do Dunaju.
Przełom Aluty jest bardzo malowniczy. Niestety prowadzi nim linia kolejowa – mało zresztą ruchliwa w porównaniu z pociągami sunącymi przełomem Renu miedzy Mainz a Köln – i międzynarodowa droga, która suną zastępy ciężarówek. Po drodze kilka zbiorników wodnych a także nawet miejscowość co pełni rolę ośrodka wypoczynkowego, co należy uznać ze względu na okoliczności za grubą pomyłkę.
Wjeżdżam do Sybina czyli właściwie Hermannstadt – stolicy Sasów Siedmiogrodzkich. Ogromna przestrzeń zachowanego starego miasta robi duże wrażenie. Miasto ma charakter czysto niemiecki, jest dość zadbane, wypełnione eleganckimi ludźmi, hotelami i sklepami. Widać ze to nie Austria czy tez Niemcy, daleko tu także do Polski ale jak na Rumunię jest to wyspa w miarę normalnego świata. No i zachwycające ulice i płace co przetrwały atak komunistycznej tandety.
Piękny barokowy kościół katolicki co ma ciekawą historię. Otóż po konwersji na protestantyzm wygnano stąd kler katolicki a katedrę zamieniono na świątynie protestancką. Dopiero gdy tereny te po pokonaniu Turcji na początku XVIII wieku dostały się pod panowanie austriackie sprowadzono tu urzędników, żołnierzy którzy byli katolikami. Za nimi nadciągnął też rzecz jasna kler. Urządzono szkołę katolicką, msze odprawiano jednak w zaadaptowanym budynku. Około 1720 roku na miejscu tego budynku tuż obok Dużego Rynku (Hermannstadt ma dwa rynku: Duży i Mały)) zaczęto budować nowa katolicką katedrę, która niebawem ukończono. Wybudowano ja z barokowym przepychem zapewne aby olśnić gawiedź i przyciągnąć wahających się na swoją stronę. Zaletą tego jest piękny oryginalny wystrój wnętrza, w niczym nie ustępujący wiedeńskim czy tez krakowskim kościołom.
Po spacerze po mieście ruszam do ostatniego dziś etapu w pobliże monastyru Ramet. Docieram do ładnego pensjonatu, w zasadzie gospodarstwa agroturystycznego które prowadzi małżeństwo co przeniosło się tu z Braszowa. Bardzo mili ludzie, znający nieźle angielski, przez co można trochę więcej porozmawiać. Zostaje poczęstowany domowym winem, stwierdzam z satysfakcja ze mój przyjaciel w Polsce, pomimo daleko gorszego klimatu robi takie samo. Okolica jak w Beskidzie Niskim, ładnie i czysto. Miejsce godne polecenia. Pani opowiada, że w pobliżu są wioski bez elektryczności bo ludzie nie chce jej założyć i wolą żyć jak 100 lat temu bez nowoczesnych udogodnień. Inny świat.
Trasa: Făgăraş – Cârțișoara – Curtea de Argeș – Râmnicu Vâlcea – Sibiu (Hermannstadt) – Geogiu de Sus
Stan licznika: 59 643
Przejechanych km: 401