Zapiski z podróży motycyklem

Piątek 20 czerwca 2014

Piątek 20 czerwca 2014

Pierwotny plan aby pojechać prosto do góry przez Retezat wydaje mi się zbyt odważny. Żadnego drogowskazu, wujek Google wypowiada się negatywnie, tubylcy twierdza ze droga jest ale wąska…. Może Afryczką bym się odważył, mój CBF to jest jednak klasyczna szosowa maszyna nie radząca sobie zbyt sprawnie w terenie. A zatem w dół z powrotem przez górnicze miasteczka. Rano jest w nich nawet spory ruch, chyba w Vulcanie kopalnia pracuje, coś z przemysłu jeszcze zostało. Dojechawszy do głównej drogi napotykam się na zaporę. Okazuje się, ze droga do Târgu Jiu jest w remoncie i w dni powszednie jest dwukrotnie w ciągu dnia całkowicie zamykana, otworzą ją dopiero o 12. Ponieważ jest 9 nie zamierzam czekać, tym bardziej ze jazda na pewno będzie powolna. A zatem powrót do Sarmizegetuzy czyli cały wczorajszy końcowy odcinek z powrotem i dalej do Caransebeș skąd dostanę się do Orszowy.

Jeszcze raz świetne serpentyny po drodze do Hațeg, długie proste do Caransebeș nagle zamieniają się w serie zakrętów i po pokonaniu niewielkiego wzniesienia wjeżdżam na teren Banatu.

Jest to historyczny region, tradycyjnie węgierski, którzy obecnie mają z niego zaledwie 9 wsi położonych w okolicach Segedynu (Szeged). Długo należał on do Węgier a następnie pozostawał pod władzą Turcji. Po pokoju karłowickim wyludniony obszar dostał się pod władzę Austrii, która prowadziła tu intensywna politykę kolonizacyjna osiedlając przede wszystkim Niemców. Byli to tzw. Szwabi banaccy. Potem na te tereny zaczęli napływać Serbowie uciekający przed Albańczykami z Kosowa (jak widać proces ten zaczął się dawno temu a nie ostatnio). Do tego wszystkiego domieszała się ludność rumuńska miejscowi autochtonicznej i napływowa. Po Trianon większość Banatu przypadła Rumunii i spory kawałek Serbii.

Zwraca uwagę inny niż w Siedmiogrodzie wygląd wsi, są to długie uliczki z bardzo szeroka główna ulica – ma nawet 60 m szerokości. Domy są mniejsze niż w saskim Siedmiogrodzie i tworzą zwarta fasadę z wkomponowaną brama.
W Caransebeș odbijam na południe i zwężającą się dolina rzeki Timiș gnam w stronę Orszowy. Świetne krajobrazy, znakomite zakręty, szkoda tylko że to droga krajowa bo ruch jak na Rumunie spory no i TIRów też stanowczo za dużo. Droga przerzuca się do doliny rzeki Topleț, która w pewnym momencie przestaje płynąć i zaczyna się rozlewać. Otwiera się widok na ogromny zalew. To spiętrzony Dunaj z portem w Orszowie, który widać po prawej. Ostatnie tankowanie w Rumunii i lewym brzegiem Dunaju i zarazem skrajem, ostatnimi metrami łańcucha Karpat jadę do tamy. Karpaty, które wstają z Dunaju w Bratysławie tworząc góre Devin na której stoi zamek i następnie ogromnym ponadtysiąckilometrowym łukiem podążają przez pięć krajów tutaj kończą się gwałtownie opadając znów do rzeki, z której powstały.

Na przejściu Rumun żegna mnie mówiąc po polsku „do widzenia” i jadę na stronę serbską przy okazji podziwiając wielkość zapory. Serbowie wyluzowani i bardzo mili tylko celnik szaleje. Przygląda mi się jakby miał ochotę zatrzymać, ale kłaniam mu się profilaktycznie i z godnością oddalam.

Serbia wita mnie zerowym ruchem samochodów. Oglądam teraz cały przełom Żelaznych Wrót z pięknie prowadzącej wzdłuż rzeki szosy. Mnóstwo widokowych miejsc, z których rozciągają się spektakularne panoramy. Widać dokładnie miejsce słynnych Żelaznych Wrót, ponoć zamykano tu łańcuchem rzekę i pobierano myto. Góry z obu stron opadają kilkusetmetrowymi zerwali wprost do rzeki, wygląda to trochę jak w Kotorze – Dunaj jest tu bardzo szeroki, niesie dużo wody, dużo więcej niż w Wiedniu czy Budapeszcie przyjął po drodze cztery duże rzeki: Cisę, Maruszę, Drawę i Sawę niosące wody z Karpat i południowych stoków Alp. Do kompletu brakuje Aluty i Argeszu te wpadają dalej.

Jestem przyjemnie zaskoczony Serbią. Jest bardzo czysto i widać, że ludzie dbają o otoczenie. Mijane wioski choć niebogate są posprzątane, domy zbudowane solidnie i ze smakiem nie ma tu żadnych gargameli. Dużo knajp w których ludzie siedzą popijając kawę czy tez piwo. Wygląda to daleko lepiej niż w Rumunii z przyjemnością, po tygodniu oglądania śmietnika i ruin patrzę na normalny kraj.

W pewnym momencie zza zakrętu wyłania się zamek położony nad rzeką, pewnie dawniej pełnił funkcje obronne. Dziś jest już tylko ruina, ciekawostką jest że droga prowadzi wprost przez niego tak więc przez chwile jadę po dawnym dziedzińcu. Za zamkiem droga odchodzi od rzeki i prowadzi seriami wzgórz do głównej drogi i autostrady. Docieram nią do Belgradu. Po umieszczeniu się w hotelu idę spacerem na miasto aby dotknąć jego atmosfery.

Od razu mnie się podoba. Miasto ma swój styl, nie sposób porównać go do innych. Duży ruch samochodowy, otwartych mnóstwo knajp, małych i większych restauracji w których toczy się życie. Domy w rożnym stanie technicznym, raczej nieremontowane choć nie są tragicznie zaniedbane ani zniszczone. Sporo jest nowych i odnowionych budynków. Na pewno znacznie lepiej od Rumunii. Stare tramwaje i autobusy na pewno pamiętające czasy Tito jeżdżą sprawnie i często. Podoba mi się wielość tkanki miejskiej: domy z rożnych czasów, wielokrotnie przebudowywane, każdy skrawek wykorzystany, warsztaty rzemieślników, dziwne geszefty mające swoich klientów. No i ludzie! Co za ulga po Rumunii zaludnionym przez ludzi o nieszczególnej urodzie, ubranych w chińskie barachło i brudnych. Tu mamy wysokich (przy nich jestem mikrusem) facetów ubranych może nie z wiedeńskim sznytem ale porządnie i piękne kobiety ubrane w większości znakomicie. Wszyscy spacerują, pełne są knajpy i restauracje, sklepy pootwierane, ludzie czytają – mnóstwo księgarni. Widać i czuć ogromną energię miasta.

Docieram do miejsca, gdzie Sawa wpada do Dunaju i gdzie położona jest stara twierdza. Obecnie jest to park w którym siedzą i przechadzają się miejscowi oraz turyści. Lubi to miejsce także młodzież, wiele par szuka tu miejsca aby w ładnych okolicznościach przyrody posiedzieć z wybranką czy tez wybrańcem i obdarzyć partnera uściskami i gorącymi pocałunkami. Całość sprawia świetne autentyczne wrażenie. Serbia pożegnała już chyba mity nacjonalizmu, które zaprowadziły ja donikąd, otrzepuje się z niedawnej historii i rozpoczyna podróż do Europy w przyszłość. Mentalnie zasługują na to bardziej niż Rumuni, oni po prostu są Europejczykami nie muszą się nimi stawać. Powinni tylko trochę zreformować swoje państwo co chyba czynią – w dniu mojego pobytu wybuchła jaka afera z policja i wszystkie media transmitują przemówienie premiera Serbii, który tłumaczy się z postępowania – zupełnie jak u nas.

Belgrad wpisuję na listę moich ulubionych miejsc.

Trasa: Cimpiu lui Neag – Hateg – Caransebes –Orsova – Donji Milanovac – Golubac – Pozarevac – Beograd
Stan licznika: 60 459
Przejechanych km: 516

Dzień dziewiąty

Zdjęcia z wyprawy