29 maja 2013
Wyruszam na południe, wzdłuż wybrzeża. Po drodze reklamy po rosyjsku. W połączeniu z licznymi samochodami na rosyjskich rejestracjach wygląda na to, ze Rosjanie upodobali sobie ten kraj. W sumie nie ma czemu się dziwić: Europa a nie Arabia, blisko, ciepło, język podobny, 3 godziny lotu z Moskwy.
Po drodze widać duży ruch budowlany. Część ogłoszeń o sprzedaży domów czy też apartamentów po rosyjsku. Jednak po budowach zostaje bałagan: miejsce budowy nie jest porządkowane ale porzucone i potem zarasta. Ponieważ wszyscy tak robią, a na dodatek śmiecą końcowy efekt jest smutny. Im bardziej jadę na południe, tym więcej śmiecia i tym bardziej przygnębiająco to wygląda.
Przystaję w Starym Barze. Bar jest portem, miastem nowym i nieciekawym toteż jadę wprost do Starego Baru odległego o około 4 km od właściwego miasta. Jest to średniowieczne miasto wraz z murami, kompletnie zburzone i nie odbudowane. Osadnictwo przeniosło się gdzie indziej a ten świadek historii stoi w tym miejscu, gdzie został przed wiekami zbudowany. Spacer po zburzonym mieście, z resztkami kościołów, pałaców i zwykłych kamienic robi duże wrażenie.
Po opuszczeniu Baru jadę w kierunku Ulcinj. Zaczynają się dwujęzyczne, czarnogórsko-albańskie nazwy miejscowości i napisy. Dzicz coraz bliżej. Kierowcy przestali używać kierunkowskazów w ogóle, na ulicach brud, domy w permanentnej budowie jak w Grecji…. Jak można żyć w takim śmietniku? Miejscowym to jednak nie przeszkadza, nie widać sprzątających. Jadę w kierunku tzw. Wielkiej Plaży. Okolica daleko gorsza niż Jarosławiec w czasie sezonu. Ośrodki wypoczynkowe zabudowujące plażę noszą dumne nazwy: Lido, Mediterranean ale ładne są tylko nazwy. Są to ruiny pokomunistyczne. Miejsce fatalne. Wykręcam.
I to jest punkt powrotu. Osiągnąłem punkt, od którego trzeba wracać. Teraz nie ma drogi „tam”. Teraz zaczynam jechać „z powrotem”.
Znajduję centrum miasta ale wrażenie nieporozumienia nie znika. Krótka gadka z Niemcami, których Afryki oblepia błoto: wracają z Albanii, mówią o fantastycznych tamtejszych drogach. No tak – hardkorowcy. Moja samotna wyprawa z Polski znajduje ich uznanie. Żartujemy chwilę wspólnie i trzeba jechać.
Ten odcinek okaże się niespodzianką. Nie wiem czemu wyobrażałem sobie, że Jezioro Szkoderskie to będzie jak Śniardwy? To przecież niedorzeczne! Szkoderskie jest jeziorem pomiędzy górami, toteż brzegi są urwiste a tuż nad jeziorem wyrastają prawie pionowo góry do wysokości ok 2000 m. Okolica jest po prostu cudowna. Wioski są oddalone od siebie po kilka kilometrów, droga kręta i niebezpieczna a dodatkowym problemem dla motocyklistów są kamienie i żwir, szczególnie na zakrętach. Wioski wyglądają jak przeniesione z lat 70 XX wieku. Kto chce oazy spokoju w ciepłym klimacie powinien wziąć pod uwagę te okolice.
Jezioro Szkoderskie nie jest bowiem tuzinkowym zbiornikiem wodnym. Już sam sposób powstania jest ciekawy: otóż jest to zapadnięty i zatopiony lej krasowy. Jest ono zasilane przez wody powierzchniowych ale też podziemne. Poziome jego waha się z tego powodu o kilka metrów. Samo jezioro jest kryptodepresją co oznacza, że w niektórych miejscach dno leży poniżej poziomu morza. Na północy jest seria małych wysepek na których władcy Czarnogóry szukali schronienia podczas licznym wojen.
Po opuszczeniu okolic jeziora jadę do Cetinje, odwiedzić religijną a do 1918 roku także urzędową stolicę Czarnogóry. Miasto szare i zapyziałe a tzw. „zabytki” przyprawić mogą o ból brzucha ze śmiechu. Po krótkim spacerze wsiadam na motocykl i kieruję się do Lepetani z powrotem. Po drodze piękne widoki na Budwę i Adriatyk.
Trasa: Lepetani- Budva – Bar – Ulcinj – Ostros – Vrptizer – Podgorica – Cetinje – Budva – Lepeteni
Stan licznika: 50 535
Przejechanych km: 321.3
Ulcinj: 41.54 N 19.14 E