Zapiski z podróży motycyklem

28 maja 2013

28 maja 2013

Pożegnanie z Bośnią wypada w pełnym słońcu. Nareszcie!
Jadę do Dubrownika – choć wcześnie rano – już duży ruch. Motocykl ma to do siebie, że łatwo go zaparkować. Staję trochę powyżej miasta i idę z buta obejrzeć perłę Adriatyku.

Dubrownik do roku 1909 nazywał się Raguza. Była to wolna republika kupiecka – coś na wzór Gdańska – która podlegała wpływom weneckim, potem węgiersko – chorwackim i osmańskim. Trzeba przyznać, że byli to ludzie znający się na rzeczy i uczący się od konkurencji. Miastem rządzono na wzór Wenecji: wybrano świętego do ochrony ( postawiono na Błażeja bo Marek miał pełne ręce roboty z Wenecjanami), powołano radę miejską na wzór rady dożów, z których jeden rządził przez rok i dalej oddawał rządy następnemu, zbudowano port i nieźle go ufortyfikowano. Polityka przyniosła efekty: miasto się bogaciło i rozwijało. Niestety: upadek Imperium Osmańskiego i Wenecji, zmiany technologiczne w transporcie morskim przyniosły kres temu prosperity. Dziś oglądamy muzeum jak w Wenecji: miasto żyje wyłącznie z turystyki innych biznesów ani fabryk tu nie ma. Dotarła tu inwazja żółtego człowieka, których watahy wysiadają z autokarów, ulice naszpikowane są sklepami nastawionymi na turystów i przeraźliwie drogimi knajpami. Dobrze że jestem rano i jeszcze hordy jedzą śniadanie. Olewam muzea – następnym razem – nie odmawiam sobie jednak wycieczki po murach, choć cena jest mocno przesadzona. Zaliczam całe kółko po oryginalnych największych w Europie średniowiecznych fortyfikacjach. Widoki jednak były tego warte. Po zejściu z murów na głównej ulicy trzeba przepychać się już łokciami pomiędzy grupami turystów, co nadciągają całymi falami. Ja na szczęście mogę już opuścić to miejsce toteż z godnością się oddalam.

Podróż w stronę Czarnogóry przebiega bezproblemowo jak i sama granica. Legendy o podatku ekologicznym są historią, pogranicznicy bardzo mili i bezproblemowi. Kolejny kraj przede mną.

Przypomina Bośnię. Brudno – Chorwacja jest wylizana do czysta. Kierowcy z bałkańskim temperamentem, na drodze lekki Sajgon. Jadę dookoła Boki Kotorskiej podziwiając wspaniale krajobrazy. Boka jest naturalnym fiordem otoczonym górami schodzącymi wprost do morza. Wysokości względne dochodzą do 2000 m. U stóp gór na skrawkach lądu rozłożyły się miasta i monastyry. Tutejsze ziemie to twierdze oporu bałkańskich Słowian przeciwko Osmanom, którzy tak naprawdę nigdy nie mieli tu pełni władzy. Staje w największym z nich: Kotorze. Ogromny ruch, w porcie stoją dwa cruizery wypluwając z siebie zastępy stonki. Dużo autokarów i prywatnych aut a to przecież jeszcze nie sezon. Motocykle mają przywilej parkowania przed główną bramą na deptaku. Pan policjant uprzejmie wskazuje miejsce, z którego korzystam. Miły kraj! Gliniarz przyjacielem motocyklisty!
Samo miasto choć przypomina charakterem Dubrownik to jednak dużo od niego mniejsze i zaniedbane. Domy w dużej części nie są zamieszkane i nieremontowane. Ciekawostką jest cerkiew z X wieku, która jako jedyna przetrwała trzęsienie ziemi w 1667 roku. Wygląda starożytnie i tajemniczo. Widać lwy weneckie: miasto przez pewien czas pozostawało pod ich rządami. Po spacerze jadę nad Boke do kwatery. Czas odpocząć.

Trasa: Trebinje – Dubrownik – Herceg Novi – Kotor – Lepetani
Stan licznika: 50 213
Przejechanych km: 153.6
Lepetani 42.27 N 18.41 E

Szósty dzień