26 maja 2013
Deszcz padał całą noc i rano też pada. Niebo dokładnie zasnute chmurami. Jadę. Przecież gdzieś deszcz się skończy. Tuż za Drávaszabolcs procedura od której się odwykło: kontrola paszportowa.
Pierwsze kilometry po płaskiej jak stół dolinie Drawy. Krajobraz rolniczy: Sławonia – bo tak się nazywa ta kraina to spichlerz Chorwacji. Co kilka kilometrów wsie poza tym pola. Wygląd kraju węgierski ale bez nowych budynków, tylko nieliczne w miasteczku. Ogólne wrażenie dobre – widać, że Węgry bogatsze ale różnica nie jest ogromna.
Po 30 km dojeżdżam do Nasic, które leżą na skraju równiny naddrawiańskiej. I tu deszcz ustaje! Dalej zacznie się nawet słońce. Stąd droga staje sie górzysta. Krajobraz przypomina Beskid Niski – to tzw. panońskie góry wyspowe. Pokonuję wododział i zjeżdżam do Slavonskiego Brodu. Duże miasto leży nad Sawą a naprzeciwko jest jego druga część – Bosanski Brod. Na tankszteli pompowy opowiada o spotkaniu motocyklistów z Serbii, Chorwacji, Węgier i Bośni, które odbywa się zawsze w maju na plaży nad rzeką. W rewanżu częstuję go wiadomością o europejskim zlocie Harleyów, który się odbył tydzień temu we Wrocławiu. Jest przejęty tą wiadomością.
Znów ćwiczę kontrolę graniczną. Minuta i jestem na prawym brzegu Sawy w Bośni. Tym samym przekraczam umowną granicę Bałkanów: Sawa przez ponad 200 lat stanowiła granicę pomiędzy Austrią (potem Austro-Węgrami) a Portą Osmańską.
Troszkę inaczej. Więcej brudu. Ludzie gorzej ubrani, atmosfera południa…. Straszny ruch – pół miasta na ulicy. Po sennej Chorwacji trochę zdziwienie.
Jadę na Doboj. Po drodze miasteczko Derventa. Staję aby znaleźć bankomat i przegryźć burka. Jestem w serbskiej części Bośni a więc mamy w mieście komplet: cerkiew, kościół katolicki i meczet. Oprócz jednej ulicy odnowionej miasteczko w opłakanym stanie: kamienice nieremontowane, biedasklepy, pozamykane biznesy. Kupuję burka i wracam do motocykla. Z daleka widzę, ze kręci się przy nim policmajster. Siadam więc sobie na ławce i jem – lepiej z władzą na głodnego nie gadać. Policmajster spisuje mnie, pyta gdzie jadę i życzy miłego dnia. Widać ma plan i musi kogoś spisać. No nieważne.
Po drodze do Doboju kierowcy ostrzegają przed drogówką. W ogóle tutejsze gliny stoją co kilkanaście kilosów i łupią kierowców. Widać budżet w potrzebie! Mnie też zatrzymuje choć jechałem przepisowo. Co jest?! Gliniarz chyba chce coś wyłudzić więc szybko opowiadam mu, że jego kolega mnie już spisał. Więc puszcza mnie – ale jest zawiedziony. Oddalam się z godnością…
Po drodze chwilę kapało z nieba ale znów jest ładnie. Dojeżdżam do Doboju i idę obejrzeć ruiny zamku. Chyba nie muszę już więcej oglądać tutejszych ruin. To już w Iłży są ciekawsze. Ale cóż się im dziwić: innych zabytków prawie tu nie ma – te kamienie to jedno z niewielu świadectw kultury materialnej przedosmańskiej Bośni. Dlatego to pokazują bo… niewiele więcej mają do pokazania.
Dalej w górę doliny rzeki Bośni widać ciemne chmury. Pojadę zatem do Tuzli i stamtąd do Sarajewa, które stanowi dzisiejszy cel. Po drodze pada ale da się wytrzymać. Przy okazji odkrywam przykrą cechę tutejszych dróg: nie mają odwodnienia i po deszczu stają się przeraźliwie śliskie. Trzeba uważać, tym bardziej, że na drodze leży zwykle cienka warstwa błota naniesionego z lokalnych dróg albo spłukiwanego z pobocza.
Obserwacja mijanych miejscowości doprowadza do dwóch wniosków: po pierwsze wszyscy się meblują bo salony meblowe co krok. A po drugie: zawód architekta tu nie istnieje. Przy tym co wyczyniają tutejsi projektanci nasze poczciwe gargamele to przykłady wysublimowanego smaku. Raz dostrzegłem nawet dom, gdzie ludzie mieszają w przyziemiu, poniżej poziomu drogi natomiast pierwsza kondygnacja to zadaszony fantazyjnym dachem parking, gdzie dumnie parkuje merc. Tego nawet nasze buraki nie wymyśliły! Jeszcze….
Za Tuzlą wjeżdżam w góry. Są one całkiem konkretne, to już nawet Bieszczady plus. W powietrzu wisi burza więc zjeżdżam za napisem „Jahnecina”. Trafiłem do rodzaju szałasu, w środku jest piec, stoły, fotele, krzesła, poduszki… Bardzo przyjemnie! Jagnięta pieką się na zewnątrz w specjalnym piecu. Idę za gospodarzem pokazać mu ile chcę mięska i zaraz je dostaję. Jest pyszne! Gospodarz podziwia motocykl a ja pytam się go o napis na studni – źródle obok lokalu. Wyjaśnia, że to dla upamiętnienia jego rodziny, która zginęła w Srebrenicy. No tak, to przecież niedaleko…. Okolica była terenem zaciętych walk.
Jadę dalej już niedaleko. Pogoda zmienna ale im bliżej Sarajewa tym pogodniej. W samym mieście już zupełnie ładnie. Hotel mieści sie w jednej z sarajewskich mahel, czyli rodzaju dzielnic zgrupowanych wokół meczetów. Jadę przez inny świat, małe wąskie uliczki…
Miasto jest zupełnie inne niż wszystkie pozostałe w Europie. Starówka tzw. bascacarsija to małe uliczki zabudowane drewnianymi domkami – sklepikami, obecnie pełniące rolę knajpek i straganów dla turystów. Przy głównym placu studnia, meczet, osmański skład towarowy tzw. bezistan. Drugi taki sam jest jeszcze w środku plątaniny uliczek, także znajduje sie tam wspaniały meczet Gazi Husrev-Bega, obok dawna medresa i Morica Han czyli osmański zajazd, obecnie też pełni rolę restauracji.
Sarajevo jest bowiem miastem założonym przez Osmanów. Średniowieczni Bośniacy mieli inne ośrodki władzy trochę w dół rzeki Bośni. Po podboju Bośni w 1384 roku Osmanowie zbudowali obok niewielkich osad na obszarze zwanym Vrchbosna w dolinie rzeki Miljacki pałac – z turecka saraj – dla urzędnika sułtana – bega, który miał zarządzać świeżo podbitymi ziemiami, z których utworzono sandżak (dziś powiedzielibyśmy: województwo) bośniacki. Miejsca wokół pałacu czyli ovasi zagospodarowywane przez ściągających kupców, urzędników przekształciły się szybko w miasto nazwane od tureckich słów Sarajewo. Było to jedno z większych miast Imperium a strategiczne znaczenie Bośni sprawiało, ze urzędnicy sułtana o nie dbali. Ludność słowiańska na podbitych terenach przyjmowała islam, bo w teokratycznym państwie Osmanów tylko muzułmanin miał szansę na społeczny awans. Osmanowie opuścili Bośnię dopiero w 1878 roku, rządzili tu dłużej niż w jakimkolwiek innym państwie bałkańskim. Stąd zupełna inność tego miasta, tego kraju.
Habsburgowie, którzy weszli tu po Osmanach zdołali zbudować trochę zachodniego miasta wokół osmańskiego centrum. Można oglądać poaustriackie kamienice, które nieremontowane sprawiają smutne wrażenie. Jedynym ładnie wyremontowanym budynkiem jest ratusz. Nad brzegiem Miljacki u wylotu bocznej uliczki miejsce gdzie skończył się wiek XIX a zaczął XX – tu Gawrilo Princip zabił arcyksięcia Ferdynanda i jego małżonkę.
Kieliszek białego wina w barhanie kończy dzień.
Trasa: Harkány- Drávaszabolcs – Slavonski Brod – Doboj – Tuzla – Sarajevo
Stan licznika: 49 551
Przejechanych km: 364.7
Sarajewo: 43.51 N 18.26 E