Poniedziałek 10 lipca 2017
Rano zbieramy się szybko i w drogę, w górę Dźwiny, do Krasławia (Krāslava).
To miasteczko było wielokrotnie niszczone i palone aż 25 stycznia 1729 r. właścicielem Krasławia, został dziedzic pobliskiej Indrycy, Jan Ludwik Plater, starosta i wojewoda inflancki. Jego syn, Konstanty Ludwik, po śmierci ojca w 1737 roku odziedziczył główną rezydencję rodową. Dzięki Platerom miasto zaczęło rozkwitać jako ośrodek rzemiosła i przemysłu. Powstały nowe, murowane i drewniane domy, wybudowano ratusz ze sklepami, młyny, browar. Jak pisze znakomity etnograf Inflant Polskich Gustaw Manteuffel „…wyrabiano tu kobierce rzadkiej piękności, aksamity, adamaszki, perkale, sukna najrozmaitsze, karty polskie, złoto malarskie, broń sieczną i palną, powozy, wyroby złotnicze i jubilerskie. Wszystko to sprzedawano naprzód na czterech niegdyś słynnych jarmarkach miejscowych, a później nawet wywożono tutejsze wyroby do innych województw Rzeczypospolitej i do Rosyi. Krasław wszakże co do przemysłu fabrycznego upadł całkowicie przy pierwszym rozbiorze Rzeczypospolitej Polskiej”.
Aż do rosyjskiej rewolucji marcowej w 1917 roku Krasław był własnością rodu Platerów..
Oglądamy pałac z zewnątrz. Całe wyposażenie zginęło w zawieruchach dziejowych, nawet drzwi nie ma, okna zamurowane. Dostępu do wnętrza broni krata, przez którą można zobaczyć powieszone na ścianach fotografie dawnych wnętrz. Żal się robi.
Pałac otacza uporządkowany park składający się z trzech części: francuskiej od frontu, włoskiej za pałacem i angielskiej na zboczu opadającej ku rzece skarpy. Dwóch ogrodników dogląda terenu, w oficynie biuro informacyjne, gdzie siedzą cztery kobiety. Jesteśmy jedynymi turystami, środek sezonu. Czy jest jakiś pomysł na ten obiekt czy władze po prostu „robią kulturę”?
Postanawiamy obejrzeć jeszcze barokowy kościół ufundowany przez Platerów. Jest otwarty, w środku podchodzi do nas starsza, niezwykle miła kobieta. Oferuje się, że pokaże nam cały kościół. Oglądamy wszystkie 13 ołtarzy z których słynie ta świątynia w tym główny malowany ołtarz główny, obok którego wisi obraz „Święty Ludwik wyruszający na wyprawę krzyżową” pochodzący z pracowni Jana Matejki namalowany wg szkicu Matejki przez jednego z jego uczniów. W tylnej kaplicy znajduje się kaplica św. Donata.
Kult mało popularnego na tym obszarze świętego wziął się z chęci Platerów posiadania najwspanialszej świątyni w okolicy. Pech chciał, że w niedalekiej Agłonie (Aglona) znajduje się cudowny obraz Matki Boskiej – coś jak Czarna Madonna. Zawezwani na pomoc zakonnicy podpowiedzieli św. Donata jako męczennika, zrobiono odpowiednią propagandę i… po 200 latach kult trzyma się dalej. Pani oferuje się ze pokaże kryptę z grobami Platerów. W całym kościele znajdują się liczne tablice nagrobne Platerów ale pod samy kościołem jest krypta z grobami. Za czasów sowieckich robiła za skład barachła, obecnie uporządkowana stanowi godną nekropolię tej zasłużonej rodziny. Dziękujemy pani za oprowadzanie, pozdrawia nas serdecznie a my ruszamy dalej.
Jedziemy przez niezmierzone lasy i połyskujące jeziora. Po drodze bociany, które już od wczoraj nam towarzyszą, gdyż ten teren wyjątkowo sobie upodobały. W gniazdach młode zaczynają ćwiczenia lotnicze a stare polują zbierając siły przed odlotem, wciąż karmiąc młode. Ptaszysko potrafi zerwać się do lotu z przydrożnego rowu z upolowanym zaskrońcem i przelatuje nad drogą, a ja zastanawiam się czy w niego nie walnę! Drugi osobnik leciał tuż za jadącym tirem korzystając z zawirowań powietrza tworzonych przez potężny samochód. Niezły zawodnik.
Po kilkunastu kilometrach małe miasteczko Dagda – niby wyspa w środku lasu – i dalej znów niezmierzona przyroda. Dojeżdżamy do Rzeżycy (Rēzekne), kiedyś ważnego miasta na skrzyżowaniu szlaków. Już Krzyżacy postawili tu zamek, wielokrotnie palony przechodził z rak do rak. Rządzili tu oprócz Krzyżaków Polacy, Szwedzi, Rosjanie. Obecnie w mieście nic ciekawego: ruiny zamku prawie rozebrane na budulec, widoki z góry mało zajmujące.
Dalej na północ po kilkunastu kilometrach Drycany (Dricāni) z grobem Gustawa Manteuffla obok kościoła. Ród Manteufflów wywodzi się ze starego rycerstwa – w XIX wielu już kompletnie spolonizowanego choć Gustaw Manteuffel w domu posługiwał się językiem niemieckim a na grobie w Drycanych napisy są po francusku.
Manteuffel, urodzony w Drycanach, od dziecka wychowywał się wśród wiejskiej kultury reprezentowanej głównie przez Łotyszy. W domu, pewnie jak w każdym arystokratycznym domu w tamtych okolicach, nabywał biegłości w języku francuskim, niemieckim i polskim. Dzieci Manteufflów od małego były wychowywane w wielojęzycznym środowisku poznawali również język swoich włościan. Gustaw opanował łotewski język doskonale, miał zdolności językowe. Jego praca dyplomowa została opublikowana w języku niemieckim.
Gustaw Manteuffel zawsze był zainteresowany regionem z którego pochodził. Już na początku II połowy XIX wieku zbierał, bądź samemu, bądź w towarzystwie Celiny Platerówny, informacje etnograficzne o swoich rodzinnych stronach. Kilka lat po powstaniu styczniowym pracował nad monograficznym ujęciem dziejów i charakterystyki Inflant Polskich w języku polskim. Szybko stał się inflancką gwiazdą naukową wśród polskich elit akademickich. Opisywał swoje rodzinne strony jego opus magnum stało się dzieło Terra Mariana – opis Inflant, który został zaprezentowany papieżowi. Wielki człowiek.
Wychodząc z terenu kościoła napotykamy mężczyznę, który wyszedł nam naprzeciw. Przedstawia się jako ksiądz Mariusz, chce nam opowiedzieć o Manteufflu i jest zdziwiony, że wszystko wiemy. Wskazując pobliską budowę domu mówi, że tu powstanie muzeum Manteuffla. Siłami parafii! Dlaczego polski rząd się do tego nie dokłada??? Mariusz ma kilka eksponatów z których pokazuje nam książkę , epokowe dzieło Gustawa Manteuffla: Terra Mariana. Jest to reprint, gdyż oryginał jest bardzo cenny no i ciężki – waży ponad 23 kg. Z zachwytem przeglądamy karty, z których każda stanowi małe dzieło sztuki: bogate zdobienia, tekst wykaligrafowany szwabachą. Bardzo dziękujemy księdzu i ruszamy dalej.
Następny przystanek to Alūksne. Na wyspie jeziornej stoją ruiny krzyżackiego zamku, piękny park – wiele ludzi na wakacjach. Widać, ze miasteczko pełni funkcję uzdrowiska. Od ruin zamku znacznie ciekawsza jest historia Kopciuszka czyli niejakiej Marty Skowrońskiej, ściśle związana z tym miastem.
Marta urodziła się około 1763 roku jako córka chłopa – zubożałego szlachcica i mieszkała na wsi, z rodzicami i rodzeństwem. Gdy skończyła 17 lat. Wyjechała do Marienburga (dzisiejsze: Alūksne), by zostać służącą w domu pastora Johanna Ernsta Glücka – osoby o tyle zasłużonej, że sporządził pierwsze tłumaczenie Biblii na język łotewski. Marta miała wielkie powodzenie wśród mężczyzn. Została żoną szwedzkiego dragona, Johanna i przybrała nazwisko męża – Rabe. W wojnie mąż zginął, miasto zostało zdobyte przez Rosjan. Trzeba było jakoś sobie radzić, więc Marta Rabe została praczką u Rosjan. Zatrudnił ją marszałek hrabia Borys Szeremietiew, w otoczeniu którego kręciły się ważne osobistości. Jeden z nich – Aleksander Mienszykow w 1702 roku wykupił ją ze służby. Zostali kochankami, a Marta, przechodząc na religię prawosławną, przyjęła imię – Katarzyna Aleksiejewna.
W 1706 roku, poznaje u swojego protektora cara Rosji, Piotra I, który także zwraca na nią uwagę. Wkrótce wyszła za niego za mąż. Urodziła mu jedenaścioro dzieci, z których zostały przy życiu tylko dwie córki, Anna i Elżbieta. Pierwsza była przyszłą matką Piotra III Romanowa, druga przez wiele lat sama władała Rosją.
W 1724 roku ogłoszono Katarzynę carycą i regentką. W przypadku śmierci cara to Katarzyna miała zostać władczynią imperium. I tak też się stało w następnym 1725 roku. Kopciuszek został władcą jednego z najpotężniejszych państw na świecie!!!
Wyjeżdżamy z Alūksne rozmyślając nad przeznaczeniem. W dalszej drodze przekraczamy estońską granicę i jedziemy w kierunku Dorpatu (Tartu). Fantastyczna motocyklowa trasa poprzez moreny doprowadza do Võru i stamtąd już główna droga na Tartu. Kraj wydaje się najbardziej uporządkowany i bogaty spośród trzech bałtyckich republik. Do Szwecji im daleko ale idą w tym kierunku. Widać kata panowania Szwedów w tej dawnej szwedzkiej prowincji pozostawiły tęsknotę. Ale to dobrze – kraj jest zadbany.
Niestety z żalem omijam Tartu z braku czasu i jedziemy prosto na nocleg nad Jeziorem Pejpus. Czwarte co do wielkości jezioro Europy, bezkres, drugiego brzegu nie widać (a na drugim brzegu Rosja), żadnych łodzi, słońce praży: sielanka.
Na kempingu z sąsiadami, Estończykami z których jeden przyznaje się do polskich korzeni konsumujemy Uniwersalny Zacieśniacz Węzłów Międzyludzkich kończąc dzień. Kazimierz – bo tak przedstawia się nasz rozmówca twierdzi, że urodził się na Zachodniej Białorusi już za Sowietów ale przed wojną na tych terenach była Polska. Z domu gdzie mówiło się po polsku musieli wyjechać. Trafili do Estonii gdzie mieszka już ponad 30 lat ale czuje się Polakiem. Słów zna mało – rozmawiamy po rosyjsku czasem wtrącając polskie słowa. Na pewno nasi etatowi Prawdziwi Polacy odmówiliby mu prawa do bycia Polakiem. Na jego przykładzie widać cały idiotyzm tych przepychanek o istotę bycia Polakiem: ten człowiek nie zna polskiego, kultura polska tez mu raczej jest obca, nie ma żadnych interesów w Polsce ale chce być Polakiem. I co na zwolennicy Prawdziwej Polskości – Polak co słowa po polsku nie złoży oprócz soczystego „Jeszcze Polska nie zginęła – k..wa jego mać!”. Bluźnierstwo to li czy miłość do niewidzianego nigdy kraju przodków? Toasty wybuchają w białej nocy – ciemność o tej porze roku w tych szerokościach nie występuje w przyrodzie.
Trasa: Daugavpils (79 758) – Krāslava – Dagda – Rēzekne – Gulbene – Litene – Alūksne – Haanja – Võru – Tartu – Lohusuu (80 276)
Przejechanych km: 518
Dzień drugi <——————————–> Dzień czwarty
Zdjęcia z wyprawy