Zapiski z podróży motycyklem

7 lipca 2020

Wtorek 7 lipca 2020
Kelet – kresy

Ponoć prawdziwy Węgier dzień zaczyna od langosza. To ja dzisiaj tak zacząłem i to od razu w wersji premium czyli zawijany. Przypomina pączka a nie placek – ale smakuje super.
Pokrzepiony ruszam goniąc deszcz, który właśnie przestał padać i przesuwa się na wschód. Trochę autostradą a potem na wysokości Füzesabony skręcam w prawo zanurzając się w Węgierskie Suche Morze, które po deszczu jest dziś nieco mokre. Alföld. Krajobraz płaski choć wcale nie tak monotonny, dużo roślinności, pola, osady ludzkie rzadkie. Widzę stado czarnych dziwnych krów zupełnie odmiennych od tych które hodowane są w Polsce. Mała egzotyka…

Po kilkunastu kilometrach pierwsza oaza na stepie: Poroszló. I znów w Alföld . Wielka Nizina Węgierska zajmuje znaczną część Węgier. Niektórzy twierdzą, że melancholia jaką wywołuje i poczucie zagubienia jest odpowiedzialna za depresję Węgrów. Rzeczywiście można się w niej zagubić. Sam Sándor Petőfi uciekając przed Austriakami błąkał się po Alföld latami i nie mogli go dogonić. Płaskość, cisza i pasące się bydło. Dawniej jeszcze czikosze czyli węgierscy kowboje co pasali na tym wielkim pastwisku stada węgierskiej szarej krowy (szürkemarha) będące jednym z symboli Węgier.

Ale nie tylko step. Jest też rzeka. Cisa. Rzeka arcywęgierska bo płynie wyłącznie w obrębie ziem Korony Świętego Stefana. Na stepie rozlewa się, kiedyś zalewała osady i pastwiska, stanowiła przeszkodę nie do przejścia. Teraz rzekę uregulowano, wybudowano duży zbiornik retencyjny (jezioro Cisy – Tisza-tó/Kisköre,) stanowiące także miejsce wypoczynku. Step człowiek ucywilizował. Powstawały drogi, mosty, osuszano miejsca zalewowe budując kanały.

Przede mną most na Cisie i potem miasteczko Tiszafüred. Sporo ludzi i ośrodków wypoczynkowych. Po kilometrach wśród pustkowi wygląda to jak kolejna oaza na pustyni.

Dalej przez pustkę i płaskość. Tutaj już widać step taki jaki znamy z obrazków, osady tutaj pojawiały się tam, gdzie była woda i w miarę pewne przejścia przez rzekę. I przede mną najsłynniejsza z nich czyli Hortobágy.

Ikoniczny dziewięcioprzęsłowy most (kilenclyukú híd) zna chyba każdy kto interesuje się Węgrami. Most jest kamienny ale stanął w miejsce drewnianego. Przeprawa istniał tu od dawna jako miejsce na drodze pędzenia bydła z Debreczyna na zachód. Koło mostu powstała osada handlowa. Jest tu obecnie siedziba parku narodowego Hortobágy, który powstał aby chronić resztki stepu czyli tego co Węgrzy nazywają puszta. Tak – to nazwa zapożyczona ze słowiańszczyzny i mówi jak pusta jest okolica. Prezentowane jest w mini muzeum dawne życie pasterzy oraz zwierzęta jakie hodowano. W roli głównej oczywiście słynne szare bydło ale są i inne zwierzaki. Wszystko można oglądać na kilku wystawach i obejrzeć most oczywiście. Jest też autentyczna gospoda (csárda) sprzed 200 lat. Takie obiekty budowano z myślą o postoju i odpoczynku. Ta w Hortobágy zachowała się znakomicie – duży budynek po części będący muzeum a po części dalej jest restauracja serwująca klasyczne węgierskie dania. Zupa rybna którą zamawiam ma wszystko co powinna mieć. Kolejna klasyka węgierska zaliczona. Na ścianie gospody wisi tablica upamiętniającą pobyt Petőfiego i jego podobizna jako rzeźba.

A ja dalej, na dziki węgierski wschód w krainę Nyír i górnej Cisy. Komitat Szabolcs-Szatmár-Bereg to najbardziej na wschód wysunięty fragment Węgier. Krajobraz rolniczy i pełen ludzi. Po bezludziach Alföldu miła odmiana. Najpierw mały postój w Máriapócs – miejscu pielgrzymkowym ale greckokatolickim dla odmiany. Pojawienie się trójkreślnych krzyży to znak, że wschód blisko.

W zasadzie historia jest banalna. Około 1676 roku miejscowy ikonopis maluje Madonnę z Dzieciątkiem Obraz trafia do miejscowej, drewnianej cerkwi W 1696 na ikonie pojawiły się krople, uznane za łzy. Miejscowi modlą się, obraz staje się sławny przypisywane są mu zdolności wymodlenia zwycięstw militarnych toteż interesuje się nim cesarz (w charakterze Wunderwaffe chyba) i wywozi obraz do Wiednia gdzie Matka Boska z Pócs (Maria Pötsch) staje się jego patronką. Tam już zostanie a do Pócs jedzie kopia, która też zaczyna płakać – ta w Wiedniu już nigdy nie zapłakała. W roku 1731 w miejsce drewnianej cerkwi rozpoczyna się budowa nowej barokowej, murowanej którą ukończono w 25 lat później. Obecnie Máriapócs jest uczęszczanym celem pielgrzymek – przybywa tu około 500-600 tys. pątników rocznie: z Węgier ale i z Ukrainy i Rumunii. Był też tutaj Jan Paweł II – pomnik stoi przed cerkwią.

Miejsce nie wygląda w 2020 na oblegane, daleko do przemysłu pielgrzymkowego Częstochowy. Widać Węgrzy trochę bardziej są racjonalni choć wiara w cuda będzie zawsze, ludzie bowiem chcą wierzyć w cuda, co rozmaite kościoły cynicznie wykorzystują.

A ja jadę jeszcze dalej, tuż nad granicę ukraińską i rumuńską. Drogowskazy pokazują już tylko kilkanaście kilometrów do Munkacza (Munkács) czy Beregu Saskiego (Beregszász) które dziś leżą już na Ukrainie. Miejsca te położone są na drogach wiodących na przełęcz Werecką (Vereckei-hágó).

Przełęcz obecnie położona poza granicami Węgier jest dla Węgrów miejscem szczególnym. Tu bowiem nastąpiło zajęcie ojczyzny (honfoglalás). Wędrujące ze wschodu plemiona madziarskie tu wkroczyły na obszar Kotliny Panońskiej i tu już pozostały. Według legend towarzyszył im ptak turul (wymarły rodzaj drapieżnika podobny do sokoła) niosący w szponach dwa miecze, które potem użyte zostały do zajmowania ojczyzny i wyrzynania miejscowych. Pomniki turula są na Węgrzech wszechobecne – jest symbolem Węgier jak orzeł Polaków. W zasadzie to przez przełęcz Werecką przeszedł tylko Arpad ze strażą przednią . Reszta ludu pod wodzą siedmiu wodzów (A hét vezér: Árpád, Szabolcs, Gyula, Örs, Künd, Lél, Vérbulcsú) wiodących siedem plemion ( Jenő, Kér, Keszi, Kürt-Gyarmat, Megyer, Nyék, Tarján) zajęła do 906 roku całą Kotlinę Panońską. Potomkowie wodzów dali początek węgierskiej szlachcie a od Arpada zaczęła się dynastia panująca. Jego wnuk, św. Stefan zostanie pierwszym świętym , królem i patronem Węgier.

Prowincja tak zapadła ze nawet plakaty propagandowe władzy poznikały. Dojeżdżam do Szatmárcseke gdzie najważniejszym obiektem jest cmentarz. Jest on niezwykły w swojej formie bo nagrobki – a w zasadzie stelle – wykonane są z drewna i przypominają: niektórym lodzie a niektórym włócznie wbite w ziemię. Od 1777 roku w ten sposób chowani są mieszkańcy tutejszej kalwińskiej parafii. Są nagrobki stare a są i nowe tegoroczne – tradycja jest żywa. Niestety, drewno nie jest trwałe i nawet dobrze zabezpieczone szybko się starzeje. Każdy grób posiada opis pochowanego w nim człowieka wg określonego jednego schematu. Zaczyna się literami A.B.F.R.A (co oznacza A Boldog Feltámadas Reménye Alatt: w nadziei na szczęśliwe zmartwychwstanie) a potem nazwisko i imię, ile żył lat i krótki tekst lub wiersz stanowiący jakby opis człowieka. Jeśli cmentarz może być miły to ten taki jest oprócz swojej niezwykłości i unikatowości.

Najważniejszym lokatorem cmentarza jest Ferenc Kölcsey który leży pod murowanym pomnikiem przypominającym małe sanktuarium. No cóż – przecież to autor hymnu narodowego Węgier, w moim przekonaniu niezwykle pretensjonalnego, no ale nie mnie oceniać. Kölcsey całe życie spędził w tej wsi (choć urodził się w niedalekim Sződemeter – obecnie na terytorium Rumunii) i tu na fali uniesień napisał pewnego dnia (wiadomo nawet dokładnie którego: 22 stycznia 1823) wiersz i zatytułował go: „Hymn” (Himnusz). Rok później Ferenc Erkel skomponował do niego muzykę i tak Węgrzy pozyskali hymn narodowy. Stał się on oficjalnie hymnem na początku XX wieku. Treść tyle podniosła co prowincjonalna ale rozglądając się po okolicy i wiedząc, że autor między stąd nie wyjeżdżał, rozumiem dlaczego tak jest. Zaczyna się tak: Boże, zbaw Węgrów / I obdarz ich swymi łaskami! / Wspomóż swą pomocą słuszną sprawę / Przeciw której walczą Twoi wrogowie. / Los, który tak długo Węgrami pomiatał, / Przynieś im szczęśliwy; / Ucisz ich smutki, które przygniatają / I odpuść przeszłe i przyszłe grzechy… i tak dalej

Dziwię się, że wybrano tak grafomańską pieśń, bo to jednak od razu ustawia naród w gronie płaczek. Obok cmentarza jeszcze maszt z węgierską flagą i mapą świata gdzie żyją Węgrzy i w jakiej liczbie. Doliczam się 15 milionów Madziarów. Mały ołtarzyk ojczyzny nad Cisą, tuż nad wschodnim potrianońskim kresem Węgier.

Pora zawracać. Wyprawy mają swój rytm. Najpierw jest ucieczka, a potem już tylko droga i ta droga w końcu zawraca i prowadzi do domu. W zasadzie do domu nie jest daleko trochę ponad 700 kilometrów ale są plany aby jeszcze trochę się pokręcić. Tym niemniej zawracam z powrotem.

Tym razem prawie dokładnie wzdłuż Cisy w dół biegu rzeki. Wypada ona tu z gór na równinę, gdzie zaczyna się rozlewać. Opuszczam ją wkrótce i skręcam na północ ku rysującym się na horyzoncie wzgórzom tokajskim, ojczyzną wina, które gościło na stołach Rzeczypospolitej. Słynny węgrzyn którymi raczono się w dawnej Polsce i którym do dziś poją nas bratankowie to właśnie wino tokajskie. Bardzo dobre zresztą.

U stóp tych wzgórz od strony wschodniej płynie rzeka Bodrog którą przekraczam i ląduję w Sárospatak. Stoi tu niezłe zachowany zamek Rákóczego. Rodzina ta zasłużyła się dla Węgier gdy Ferenc Rákóczy stał się przywódcą antyaustriackiego powstania. Było to wkrótce po wiktorii wiedeńskiej i bitwie pod Parkanami, które złamały potęgę Turków i zmusiły ich do opuszczenia okupowanych od 1541 roku Węgier. W 1699 roku w Karłowicach podpisano pokój w którym Turcja wycofała się za Sawę (nam zwrócono Kamieniec Podolski i Podole). Dla Węgrów nastał wtedy austriacki protektorat dążący do zgermanizowania wyludnionych krain środkowych Węgier opuszczonych i zniszczonych przez Turków. Wówczas szlachta kalwińska trochę motywowana także religijnie (Habsburgowie byli zawziętymi katolikami) zaczęła się buntować pod hasłami narodowymi. Najpierw wybuchło tzw. powstanie kuruców pod wodzą Imre Thökölyego ale to powstanie zdławiono. W kilkanaście lat później panujący na zamku w Sárospatak Ferenc II Rákóczy był przywódcą kolejnego powstania nazwanego nawet wojną wyzwoleńczą. I to skończyło się niepowodzeniem choć trwało 8 lat od 1703 do 1711. Zamek jednak jest wspaniały i pięknie się prezentuje szczególnie z drugiego brzegu Bodrogu i z mostu.

Na dzisiaj dosyć. Staje na nocleg . Przede mną góry i koniec prostych.

Trasa: Gyöngyös – Poroszló – Hortobágy – Debrecen – Máriapócs – Vásárosnamény – Szatmárcseke – Vásárosnamény – Kisvárda – Sárospatak
Przejechanych km: 402
Stan licznika: 111 508

Czwarty dzień <————————————————————> Szósty dzień

Zdjęcia z wyprawy